Letnie czytanie
A zatem mamy wakacje – najbardziej radosny czas dla ludu pracującego miast i wsi. Czas odpoczynku i byczenia się, przynajmniej przez kilka letnich dni. A wypoczynek oznacza przecież posiadanie wolnego czasu w nadmiarze, a skoro tak, to można go poświęcić chociażby na nadrobienie kilku ciekawych lektur z biblioteczki, która często w ciągu roku pokrywa się kurzem. Zatem zobaczmy, co w tym roku warto włożyć do naszej wakacyjnej walizki albo do plecaka.
Wakacyjną książkową przygodę można zacząć od kryminału Stuarta Turtona „Siedem śmierci Evelyn Hardcastle”, który nie jest typowym angielskim kryminałem. Niby jest niewyjaśnione morderstwo, niby jest tajemnica, niby mamy mroczną posiadłość zagubioną gdzieś wśród angielskich lasów i wrzosowisk, niby jest poszukiwanie mordercy, ale...
No właśnie, jest też jedno wielkie „ale”, bowiem historię śmierci Evelyn poznajemy z siedmiu różnych perspektyw. Narrator i jednocześnie główny bohater, który te perspektywy przyjmuje i nam o tym opowiada, ma siedem dni na rozwiązanie zagadki, złapanie mordercy i udowodnienie mu zbrodni. Każdego dnia budzi się w innym ciele i patrzy na zbrodnię innymi oczami. I choć może brzmi to osobliwie i skomplikowanie, zapewniam, że dość łatwo się połapać, o co chodzi, kto jest kim i kiedy. A w powieść wsiąka się łatwo niczym woda w wysuszoną na letnim słońcu gąbkę. Tym bardziej, że postaci nakreślone są bardzo zgrabnie i barwnie. Nie ma zdecydowanie złych i dobrych, nie ma oczywistego podejrzanego, nie ma też prostych rozwiązań. A i tak niezbyt sprzyjającą sytuację komplikuje pojawiający się od czasu do czasu dziwny nieznajomy, który wyjaśnia bohaterowi, o co w tym wszystkim chodzi. No właśnie... Tylko czy on cokolwiek wyjaśnia, czy może właśnie zaciera obraz i przy okazji ślad. Warto przeczytać, by dowiedzieć się, kto zabił nieszczęsną Evelyn Hardcastle.
A z mrocznej angielskiej prowincji Marc Elsberg zabierze nas do współczesnej Europy, bowiem jego „Blackout” opowiada o... wyłączeniu prądu na całym kontynencie. I oczywiście o jego skutkach oraz o tym, jak kruche jest nasze społeczeństwo w obliczu tak poważnego kryzysu.
Jak na dobry thriller przystało, zaczyna się od wypadku, a potem akcja biegnie wartkim tempem, przenosząc nas z Włoch do austriackich alpejskich wiosek, by za chwilę powrócić do centrum Europy w Brukseli, a potem zahaczyć o Berlin i kilka innych miast po drodze. Razem z bohaterami obserwujemy najpierw ogólnoeuropejski szok wywołany brakiem prądu, by za chwilę z takim właśnie szokiem patrzeć na rozpad cywilizacji wobec powszechnego zagrożenia i niepewności. Zmagania z awarią na skalę europejską są jednocześnie okazją do pokazania, na jak kruchych podstawach opiera się nasze poczucie bezpieczeństwa na dostatnim i spokojnym kontynencie. A także tego, jak bardzo uzależniliśmy się od technologii, od prądu, od tych wszystkich gadżetów, które przyjmujemy za oczywistość, a których możemy tak łatwo zostać pozbawieni. Marc Elsberg zwraca też uwagę na to, jak ważnym elementem naszego życia jest informacja i jak pozbawione jej społeczeństwo rozpada się na malutkie enklawy odseparowane od sąsiadów nie tylko fizycznie, ale i mentalnie. Bardzo ciekawa książka na kilku co najmniej poziomach i warto na każdy z tych poziomów zajrzeć. I może trochę przemyśleć swoje codzienne priorytety.
A z pogrążonej w ciemności Europy ruszamy w przyszłość i do gwiazd. Za sprawą Petera Wattsa i jego „Ślepowidzenia” dowiemy się bowiem, jak może wyglądać pierwszy kontakt ludzkości z obcą cywilizacją gdzieś daleko w odmętach kosmosu.
W zasadzie można by powiedzieć, że jest to typowe science-fiction, bo jest nowoczesna technologia, jest kosmos, są obcy, podróże międzygwiezdne i wszystkie elementy, które kojarzymy z fantastyką naukową. Ale jest też coś więcej: świetnie pokazany proces rozumienia, a raczej braku rozumienia, między dwoma cywilizacjami, filozoficzne rozważania, czym właściwie jest człowiek i co określa nasz byt, socjologiczne spojrzenie na ludzkość, jej role, zadania i jej stan, i w końcu – pytania o sens tego wszystkiego.
W warstwie fabularnej dzieje się wiele, ale zdecydowanie więcej dzieje się gdzieś głębiej, gdzie autor zadaje trudne pytania, nie dając wcale prostych odpowiedzi. Podróż do odległych gwiazd, gdzie garstka śmiałków spotyka obcą cywilizację, staje się jedynie pretekstem do zadania kilku ważnych pytań i pokazania skrajnych postaw, które ludzie przyjmują wobec niepewności, wobec nieznanego, wobec tajemnicy, która może nawet nie jest groźna, ale jest obca i nieokreślona. Jest to również opowieść o niemożności porozumienia się – nie tylko na poziomie międzygwiezdnym, z obcymi, ale również na poziomie międzyludzkim, z przedstawicielami tego samego gatunku. Jest to opowieść o wielu innych aspektach bycia człowiekiem, a wszystko w sosie twardego science-fiction z wplecionymi pojęciami i technologiami, których nie znamy, a które może czają się już za rogiem naszego rozwoju cywilizacyjnego. Jest to opowieść o jeszcze paru innych rzeczach, ale to już pozostawiam Wam do odkrycia, jeśli sięgniecie po tę książkę.
A z całkowicie fikcyjnego kosmosu wracamy na Ziemię, dosłownie i w przenośni. Wracamy najpierw do współczesnej Ameryki opisanej przez Jessicę Bruder w niesamowitym reportażu „Nomadland”, pokazującym życie współczesnego nomada tułającego się po amerykańskich drogach w domu na kołach.
Na świat współczesnych podróżników zza oceanu patrzymy oczami kilku bohaterów, poznajemy ich historie, ich marzenia i przede wszystkim ich codzienne zmagania z życiem w kamperze, vanie albo zwyczajnym samochodzie. Niektórzy mówią, że ten reportaż to pokazanie kulis amerykańskiego snu, ale tak naprawdę to jest po prostu amerykański antysen. Tym razem droga wiedzie od milionera do zera, bo jest to opowieść o ludziach, którzy najczęściej stracili wszystko – czy to wskutek kryzysu gospodarczego, czy zbiegu niekorzystnych wypadków. Teraz cały ich świat i majątek zawiera się na paru metrach kwadratowych ich domu na kółkach.
To nie jest romantyczna opowieść o przemierzaniu Ameryki ku zachodzącemu słońcu. To jest trudna opowieść o codziennym zmaganiu się z trudnościami, jakie stawia przed człowiekiem przymusowe życie w drodze. To opowieść o klasie średniej, która zamiast cieszyć się względnym komfortem lub nawet emeryturą, przesiada się do kamperów, przyczep, vanów czy pikapów i rusza w drogę, by jeżdżąc od stanu do stanu, szukać dorywczej pracy na kempingach, przy zbiorach owoców i warzyw albo w centrach logistycznych Amazona. Smutny i miejscami rozdzierający serce reportaż o tych, co żyją z dnia na dzień pokazuje nam, w jakim komforcie przyszło żyć nam – tym, którzy do kampera mogą wsiąść na tydzień czy dwa, by zwiedzić kilka ciekawych miejsc, a potem wrócić do bezpiecznego domu, który zawsze jest w tym samym miejscu. Bohaterowie książki „Nomadland” nie znają już takiej rzeczywistości.
Cztery książki. Powinno starczyć na wakacyjny wyjazd, a może nawet na dłużej. Może nie są to najprostsze wakacyjne czytadła, ale przecież nikt nie obiecywał, że będzie łatwo, miło i przyjemnie. Ważne, żeby było ciekawie.