Zagłosuj jak TY chcesz
Już w październiku suweren w Polsce wybierze nowych posłów i posłanki, a tym samym zdecyduje o tym, kto będzie naszym rodzimym krajem rządził przez kolejne 5 lat. Nie będę dziś zajmował się tym, czy Polacy mieszkający poza Polską powinni głosować i wybierać rządy Polakom mieszkającym w Polsce. To temat na inną dyskusję, w innym miejscu i czasie, oraz temat, na który mądrzejsi ode mnie wypowiadali się wielokrotnie (również na tych łamach). Tę kwestię – głosować czy nie – niech każdy mieszkający w Irlandii rozważy we własnym politycznym i społecznym sumieniu, a potem postąpi zgodnie z tym sumieniem.
Dziś chciałbym namówić Was, Drodzy Czytelnicy, do zastanowienia się, na kogo oddać swój głos. Zatem wszyscy, którzy już teraz zdecydowali się nie wybierać politycznego losu swoim rodakom w Polsce, mogą odpuścić sobie ten felieton i zająć się czymś pożyteczniejszym.
Z kolei tych, którzy jednak swój głos chcą oddać, uspokoję, że nie padnie tutaj nazwa żadnej partii, nie wspomnę o żadnej ze stron ostrego politycznego sporu, nie będę roztrząsał, kto ma rację, a kto jest kłamcą. Jednym słowem, nie wskażę Wam, na kogo głosować. Nie tylko dlatego, że potem moglibyście mieć do mnie pretensję, że źle wybraliście, ale głównie dlatego, że sam nie wiem.
W zasadzie od kiedy skończyłem 18 lat i uzyskałem prawo wyborcze, wychodziłem z założenia, że należy brać udział w wyborach. Poczuwałem się do tego obywatelskiego obowiązku, bo uznawałem, że skoro państwo raz na 5 lat pyta mnie o zdanie, to warto to zdanie wypowiedzieć. Nie podzielałem opinii wielu moich rówieśników (zresztą nie tylko rówieśników), że wybory nic nie zmieniają, a wszystko zostaje po staremu. Wybory w 1989 r. – co by o nich nie myśleć – zmieniły wiele. Każde następne zmieniały coś, może nie spektakularnie, ale jednak coś zmieniały.
Wyszedłem również z założenia, że jeśli bym nie zagłosował, to nie miałbym prawa krytykować efektów wyborów, czyli sposobu sprawowania władzy w Polsce. Bo trudno spodziewać się, że ktoś inny zmieni coś za ciebie i to jeszcze zmieni tak, jak ty byś chciał. Nie ma tak łatwo. Jeśli chcesz zmiany, zacznij coś zmieniać. Jeśli nie głosowałeś, zacznij głosować. Jeśli nie podoba ci się władza, spróbuj ją zmienić.
Dlatego z uporem godnym lepszej sprawy stawiałem się przy urnie wyborczej i wrzucałem do niej kartkę, ale... No właśnie... Owo „ale”...
Przez wiele, wiele lat oddawałem głos nieważny, który na własny użytek nazywałem głosem niezadowolenia. Nie znajdowałem na scenie politycznej ani jednego polityka (a tym bardziej partii), który odpowiadałby mi swoim programem, poglądami czy chociażby ogólnie pojętym poczuciem uczciwości. Przez wiele lat mój głos był wyrazem tego, że w Polsce źle się dzieje, że politycy nie robią nic, żeby działo się lepiej, a nawet nie mają konkretnego programu mówiącego, jak polepszyć żywot milionów swoich rodaków.
I nie mówię tutaj o obietnicach wyborczych, bo tych usta polityków były zawsze pełne. Mówię o konkretnych rozwiązaniach, które naprawiłyby konkretne błędy systemowe. I to o rozwiązaniach, które po pierwsze diagnozują problem, po drugie proponują sposób poprawy sytuacji, a po trzecie wskazują bardzo konkretne źródła finansowania (bo najczęściej takie rozwiązania wymagają konkretnych pieniędzy).
I przez wiele lat praktycznie nikt czegoś takiego nie proponował, a jeżeli proponował, nie przebijał się z tym do świadomości społecznej, bo media były bardziej zainteresowane biciem politycznej piany, oskarżaniem jedni drugich o wszelkie problemy, rozliczaniem przeszłości i przerzucaniem się odpowiedzialnością za wszystko, co złe. Zatem przez wiele lat stosowałem swoją taktykę „głosu niezadowolenia”, wierząc naiwnie, że jeśli takich jak ja niezadowolonych będzie wystarczająco wielu, to politycy „coś zrobią”. Naiwność moja trwała i trwała, aż w końcu dorosłem i porzuciłem niezadowolony radykalizm na rzecz pragmatyzmu.
Uznałem w końcu, że politycy się nie zmienią, że nie pojawi się wśród nich żaden światły mąż stanu, który wyciągnie rękę do tych rzesz niezadowolonych (bo wierzyłem, że takich jak ja jest jeśli nie miliony, to przynajmniej grube setki tysięcy), i który naprawi ten chory system. Jak pewnie zauważyliście nic takiego się nie zdarzyło, ale też nie można powiedzieć, że nic się nie zmieniło. Polska scena polityczna przeszła dość długą drogę od szaleńczych lat 90. kiedy partyjne rozdrobnienie w parlamencie paraliżowało często pracę posłów i rządu. Dziś system okrzepł i dojrzał, a polski parlamentaryzm (wbrew temu, co twierdzą niektórzy) ma się całkiem nieźle. Zatem i ja uznałem, że trzeba pracować z tym, co się ma, a nie na siłę (z uporem osła) próbować zmieniać system. I kiedy do tego doszedłem, zacząłem oddawać głosy, zaznaczając konkretne nazwiska, najczęściej tych, których dane mi było poznać, albo których dokonania jakoś świadczyły o ich zaangażowaniu w pracę na rzecz ideałów, które były mi bliskie. A że najczęściej były to osoby z dolnych miejsc list wyborczych, to świadczy tylko o tym, kto znajduje się na ich szczytach.
Nigdy nie uwierzyłem żadnym obietnicom wyborczym wykrzykiwanym na wiecach przez prezesów, przewodniczących i szefów tej czy innej partii. Nie dawałem wiary ich zapewnieniom, że wystarczy oddać im władzę, a oni magiczną, polityczną różdżką będą potrafili odmienić los wszystkich Polaków, a samą Polskę zmienić w prawdziwy raj. Nigdy nawet nie słuchałem tego, co w kampanii wyborczej mówią politycy z pierwszych stron gazet i głównych wiadomości w telewizji czy w radiu.
Uwierzcie mi, nie warto na to poświęcać czasu. Znacznie lepiej znaleźć kandydata na posła, który po cichu robi swoje, stara się działać gdzieś lokalnie i jest w tych działaniach skuteczny. Oczywiście znalezienie takiej osoby wymaga czasu i pewnej dozy zaangażowania, ale przecież robimy to raz na 5 lat, więc – bez przesady – nie jest to jakoś szczególnie wyczerpujące.
Jednak najważniejsze w nadchodzących wyborach, podobnie jak we wszystkich pozostałych, jest NIE DAĆ SIĘ ZMANIPULOWAĆ.
Po pierwsze, nie wierzcie politykom. A konkretnie nie wierzcie temu, co mówią, a skupcie się na tym, co robią. Bo mówić będą dokładnie to, co wyborcy będą chcieli usłyszeć, natomiast „po czynach ich poznacie”.
Po drugie, nie wierzcie mediom. Czytajcie między wierszami, omijajcie krzykliwe nagłówki, słuchajcie tego, czego nie chcą Wam powiedzieć, patrzcie tam, gdzie nie zaglądają telewizyjne kamery.
Po trzecie, nie dajcie się podzielić. Nie dajcie sobie wmówić, że jesteście lepsi czy gorsi od kogoś, kto głosuje inaczej. Nie dajcie sobie wkręcić pogardy dla innego człowieka tylko dlatego, że ma inne poglądy polityczne. Nie dajcie sobie wcisnąć tego kitu, że jeden polityk jest światłym mężem stanu, a drugi idiotą (lub odwrotnie), a kto uważa inaczej, nie jest godzien, by nazywać się Polakiem. Zobaczcie w każdym polityku i w każdym wyborcy człowieka z całym przysługującym mu szacunkiem, ale także z prawem do własnych opinii i poglądów. Zrozumcie, że polityka to nie jest czarno-biały świat dzielący się na złych i dobrych, a jedynie pewna gra ze sztuczną fasadą, za którą kryją się zwykli omylni ludzie, a nie żadni herosi gotowi zbawiać kraj czy świat.
I po czwarte, wybierzcie mądrze. To znaczy zgodnie z własnym sumieniem, bez kalkulowania, kto ma większe, a kto mniejsze szanse, bez oglądania się na słupki sondaży, bez uczestniczenia w tej bezsensownej nawalance politycznej. Wybierzcie kogoś, kto jest wart Waszego głosu, bo ów głos macie tylko jeden. Wybierzcie tak jak chcecie, a nie jak Wam sugeruje kolega z pracy, sąsiad, ojciec, matka, przyjaciel czy ktokolwiek inny.
I pamiętajcie, że macie jeszcze czas. Wybory dopiero w październiku. Do tego czasu na pewno znajdziecie swojego kandydata. A jeśli nie, zawsze zostaje opcja „głosu niezadowolenia”.
Krzysztof Wiśniewski