Adam van Bendler już w październiku wystąpi w Irlandii
Adam Bendler, czy Van Bendler? Skąd wzięło się to "Van", widoczne także w adresie Twojej strony internetowej? O co w tym chodzi?
No więc "Van" wzięło się od mojego pierwszego samochodu - seicento w wersji van, czyli zamiast tylnych foteli - paka. Taka na 8 skrzynek piwa lub dużego owczarka niemieckiego. Los chciał, że w wieku 18 lat wyprowadziłem się razem z rodzicami z Gdyni i przez te najważniejsze kilka lat mieszkaliśmy na totalnym zadupiu, z dala od moich przyjaciół z osiedla. Bardzo chciałem chodzić razem z nimi na imprezy w centrum Gdyni, a akurat tak się złożyło, że samochód dostałem szybciej, niż zapisałem się na kurs prawa jazdy. A to auto było dla mnie jedyną sypialnią po imprezie, ponieważ ostatni autobus do Banina odjeżdżał wtedy o 21.30. Straszna lipa. Jak mnie znajomi zobaczyli któregoś dnia przez szybę jak śpię, nawalony w pozycji embrionalnej - natychmiast ochrzcili mnie Van Bendler. Pierwsze 5 lat tak jeździłem bez prawa jazdy.
Dlaczego zawsze występujesz w czapce? I to czapce z daszkiem. Co pod tym się kryje?
Nie uwierzysz, ale pod czapką z daszkiem kryje się moja głowa, a także śladowe ilości włosów w kilku okolicach. Mam o tym kilka żartów. Po za tym zwyczajnie lubię czapki z daszkiem. Pasują mi do stylówy i maskowały zakola. Teraz już jestem zupełnie łysy, więc muszę dbać o to, żeby się nie przeziębić (śmiech).
Studiowałeś prawo. Co zdecydowało, że jednak zboczyłeś na lewo i trafiłeś do stand-upu, zamiast szkolić sztukę konwersacji nie ze sceny, a z sali sądowej?
Nienawidziłem tego kierunku, a już po pierwszym semestrze byłem wściekły na siebie, że tracę czas. Wyjechałem za granicę. Najpierw do Anglii, a później do Norwegii, żeby nieco dostać wpierdol od losu i przekonać się, czego chcę w życiu. Nie było lekko i nie sądziłem, że dostanę tak mocno. Zwłaszcza życie w Norwegii i funkcjonowanie z tamtejszą Polonią kosztowało mnie dużo zdrowia. Ale tak musiało być. Dzięki tym wszystkim czynnikom siedzę tutaj jako Adam Van Bendler i odpowiadam na te pytania. Dobrze wyszło. Obawiam się, że prędzej czy później, z różnych powodów, mógłbym stanąć po niewłaściwej stronie sali (śmiech).
Na swojej stronie internetowej zapraszasz do kontaktu tych, którzy chcieliby Cię zatrudnić. To znaczy, że jesteś sam sobie sterem i nie masz menedżera, który ustalałby te wszystkie terminy?
Mam menedżera - Paweł Latarski to jednocześnie mój przyjaciel. Do póki nie wywinie mi jakiegoś numeru, w co wierzę, będziemy razem działać i stawać się lepszymi ludźmi. Myślę, że wiele się od siebie nauczyliśmy przez te dotychczasowe lata. Wcześniej sam sobie pilotowałem, ale nie ukrywam, że turbulencje bywały srogie. Na tę chwilę bez Pawła nie mógł bym się skupić na pisaniu żartów i scenariuszy, zatem telefon na stronie jest bezpośrednio do niego.
Występowałeś trochę w polskich stacjach telewizyjnych, m.in. w programie Kuby Wojewódzkiego.
Tak, ale to był epizod. Natomiast bardzo ciekawym doświadczeniem było zobaczyć to wszystko z bliska te kilka lat temu. Sporo się od tego czasu zdążyło zmienić w tej branży.
Jesteś także twórcą teledysków i filmów krótkometrażowych.
Oczywiście i bardzo za tymi produkcjami tęsknię. Bardzo ubolewam, bo zwyczajnie brakuje mi na nie czasu. A pomysłów w dalszym ciągu mamy dziesiątki. Jednak dzięki moim superznajomym filmowcom z Trójmiasta (m.in. Michał Grzyb z Mental Fly Production) niebawem zobaczycie nową odsłonę przy okazji naszej kolaboracji. Nakręciliśmy już kilka skeczy, które niebawem ujrzą światło dzienne.
Stworzyłeś "Kryzys" - serial nadawany na YouTube. Opowiedz o nim.
To nie tak. Serial "Kryzys" stworzył Abelard Giza. Ja miałem przyjemność pomagać mu w reżyserowaniu i produkcji. Bardzo jestem z tego powodu dumny, ponieważ Abelard jest moim bliskim przyjacielem i świetnie się bawiliśmy na wszystkich etapach tej realizacji. Komicy okazują się naprawdę dobrymi aktorami, jeśli umiesz z nimi pracować.
Dyplomowani aktorzy, zwłaszcza starszej daty, mawiają, że oni w kabaretach uprawiają sztukę monologu. A teraz króluje stand-up. Czym to się różni?
Tym, że z reguły komicy sami piszą sobie teksty, sami je reżyserują, sami stoją na scenie i sami odpowiadają za sukcesy lub porażki swoich zachowań przed publiką. W kabarecie bywa różnie. Ale też może być bardzo ciekawie i wesoło.
Czy stand-up może w ogóle obyć się bez przekleństw? Czy tego po prostu oczekuje publiczność i tak już musi zostać?
To zależy od formy przekazu. Ja staram się przeklinać jak najmniej. Nie zawsze się da, bo dochodzą jeszcze różne czynniki podczas występu, takie jak stres lub interakcje z publicznością. Trzeba zaznaczyć, że przekleństwo nie zawsze jest podbiciem puenty. Niekiedy bywa wręcz odwrotnie.
Masz ponad 8 mln wyświetleń na YouTube. Czy coś z pokazywanych tam rzeczy będzie można zobaczyć w Irlandii?
Nie. W Irlandii publiczność zobaczy same nowe, nieprezentowane dotąd teksty. Po to do Was jadę, żeby Was mocno zaskoczyć! I wiem, że będzie jak zwykle piekielnie dobra zabawa.
Adam Van Bendler wystąpi w Corku, Limerick i Dublinie 25,26 oraz 27 października.
Bilety dostępne na www.koncerty.ie