Ale jaja - felieton Macieja Webera
Święta, święta i po świętach. Było Boże Narodzenie, mamy Wielkanoc. Czyli jak zawsze, jednak nie tak jak zwykle. Ciągle tylko te ograniczenia.
MACIEJ WEBER
Jak tylko odetchniemy, że pandemia się kończy, natychmiast wirus atakuje ze zdwojoną siłą. I te wszystkie zagraniczne odmiany. Jak nie przyjdzie z Azji, to natychmiast z Afryki. Czasem trudno w tym się połapać. Jak w Polsce w ciągu dnia zdarzyło się ponad 27 tysięcy zarażeń, to zdawało się, że nic takiego więcej się nie wydarzy. Minęło kilka miesięcy i rekord jest poprawiony. Irlandia chwali się, że jest jednym z krajów najmniej w Europie dotkniętych zarazą, a już trzeba wracać do najwyższego, piątego poziomu restrykcji. Kiedy w zeszłym roku po raz pierwszy rząd nie pozwolił świętować w zwykły sposób Dnia Świętego Patryka, to w głowach się nie pomogło pomieścić, że kiedyś jeszcze o tej porze roku nie będzie można wyjść z domu, by pobawić się z kolegami. Tymczasem w roku 2021 znowu zakazano parad, gromadzenia się i nikt nikomu nie zagwarantuje, że w przyszłym roku sytuacja nie będzie wyglądać podobnie. Przeciwnicy wprowadzania restrykcji co prawda zorganizowali się w mediach społecznościowych, urządzili kilka demonstracji, ale dobrze dla nich to się nie skończyło. Konkretnie skończyło się grzywnami, tudzież aresztowaniami nawet. Trzeba po prostu się przyzwyczaić. A jak chcesz napić się piwa, to kup sześciopak, zamknij się w domu, włącz telewizor i jak już musisz pogadać, to pogadaj z małżonką. A nuż dowiesz się czegoś nowego? Z kumplami pogadaj cyfrowo. Skoro można tak zorganizować Złote Globy czy inne Oscary, to pogadać też można.
To nie irlandzki wymysł (wystarczy zajrzeć do Polski), że jak rząd ma na coś pomysł, to opozycja wymyśli coś odwrotnego. W Irlandii przedstawiciele ugrupowań opozycyjnych coraz głośniej mawiają, że rząd powinien się zastanowić nad zniesieniem wysokiego stopnia ograniczeń, przynajmniej na poziomach lokalnych. Chcą tego głównie hrabstwa, gdzie poziom zakażeń koronawirusem jest stosunkowo mało wysoki. Na przykład w Kilkenny jeden z radnych wezwał rządzących, by znieść zasadę oddalania się od miejsca zamieszkania na odległość nie większą niż pięć kilometrów oraz zezwolić na spotkania niewielkich grup na wolnym powietrzu. Jego – i nie tylko jego – zdaniem utrzymywanie rygorów tam, gdzie poziom zakażeń jest niemal zerowy może spowodować, że opór społeczny może niebezpiecznie zwyżkować. W związku z tym ograniczenia będą łamane, co wywoła reakcję organów i dobrze nie będzie. Źle będzie nawet. Takich apeli jest coraz więcej. W coraz większej liczbie regionów kraju. Rząd nie może być na to głuchy, bowiem jak widać, że robi się lepiej, nie można wmawiać, że jest znacznie gorzej. Z drugiej strony, jak uczy ponad roczne już doświadczenie z koronawirusem, jak tylko da się obywatelom zbyt dużo luzu, natychmiast sytuacja epidemiologiczna pogarsza się drastycznie. Kiedy w Polsce zniesiono obostrzenia, to w pierwszy weekend na zakopiańskich Krupówkach nie było gdzie szpilki wetknąć, między bajki dało się włożyć przepisy o dystansie społecznym. No i w związku z tym poziom zakażeń natychmiast podskoczył od początku kolejnego tygodnia. Szkoda nawet gadać.
W Irlandii przygotowania do Wielkanocy kiedyś przepisowo rozpoczynały się wraz z pierwszym dniem Wielkiego Postu, 40 dni przed Wielką Niedzielą. Gdyby teraz tego rygorystycznie przestrzegać, to wszyscy by powariowali. Teraz taki post to jakieś dwa, względnie trzy dni i siadamy do suto zastawionych stołów. To dopiero byłyby jaja, gdyby tak pościć przez półtora miesiąca. Tu natychmiast wtrącamy, bo nie każdy ma tego świadomość. W Polsce wielkanocny poniedziałek to śmigus-dyngus, gdzie nawzajem polewamy się wodą. W Irlandii ten dzień to coś znacznie poważniejszego. 24 kwietnia 1916 r. miało miejsce Powstanie Wielkanocne, gdy Irlandczycy postawili się Brytyjczykom. W tym roku poniedziałkowa Wielkanoc to 5 kwietnia, więc niby żadna rocznica. Z drugiej jednak strony datę powstania wiąże się ze świętami, niekoniecznie ściśle wiążąc to z dokładnym terminem. A więc w Irlandii to prawdziwy dzień święty, bo nie ma tutaj większego święta niż wtedy, kiedy udało się dokopać Anglikom. Dlatego, kiedy irlandzcy piłkarze na mistrzostwach Europy w 1988 r. pokonali 1:0 Anglików, to pamięta się o tym do dzisiaj. Zwłaszcza że irlandzkim selekcjonerem był wówczas Jackie Charlton, zmarły niedawno, Anglik notabene (ale to tak na marginesie).
W Irlandii cała Wielka Niedziela powinna upłynąć pod znakiem jajek (w Polsce też, ale jednak trochę inaczej). Przeciętnie na śniadanie każdy z biesiadników powinien ich zjeść po sześć. Tak smażonych, jak i gotowanych. Bez większej różnicy jakich ile, byle zgadzała się liczba. Zgodnie z tradycją domownicy powinni założyć najlepsze ubrania i pospieszyć na mszę do kościoła. Zwyczajowo maluje się wielkanocne jaja i organizuje zabawy dla dzieci. Tak wyszukane, że trzeba znajdować ukryte malowane jajka. Inną tradycją było niegdyś turlanie ugotowanych na twardo jajek z najbliższego wzgórza albo wzniesienia. W mieście o wzgórze trudno, ale coś by na pewno się znalazło. Tego dnia należało okazać serce żebrakom, którzy pukając do drzwi, mieli prawo liczyć na pieczone ziemniaki i inne potrawy. Sporo przy tych stołach się działo. A teraz? Właściwie to nie wiadomo nawet, czy będzie z kim i o czym pogadać. Wszystko przez te ograniczenia.
Rozmawiają dwa koguty:
- Po co gonisz za tymi kurami?
- Dla jaj.
Ale jaja, chciałoby się powiedzieć. W tym roku na Wielkanoc jaj wielkich jednak nie będzie. Obyśmy chociaż zdrowi byli.