Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść - felieton Piotra Słotwińskiego
Jak to podobno mawiają w Hollywood: jesteś tak dobry, jak twój ostatni film. Tymczasem mam wrażenie, że w Polsce polityka odcinania kuponów od dawnych osiągnięć ciągle ma się dobrze, a ostatnio wręcz przybrała na sile. Nie tylko zresztą w kRAJu, również na naszym irlandzkim, polonijnym podwórku obserwuję całe organizacje, które niegdyś coś tam dobrego zrobiły, a teraz „ciągną” jedynie na opinii sprzed lat, chociaż ludzie tam już nie ci sami, a nawet jak ci sami, to nie tacy sami. Ale to już jest temat na inny felieton.
Życie ludzkie jest z reguły na tyle długie, że każdy z nas zdąży zaliczyć wiele wzlotów i upadków. Lata przemijają, ludzie się zmieniają, ktoś, kto w jednej dekadzie był bohaterem, w drugiej może być zwykłą kanalią, i nie ma się co temu specjalnie dziwić. Weźmy nasze rodzime legendy i bajki Solidarności. W latach 80. ubiegłego wieku wielu liderów tego związku prawdopodobnie wykazało się autentyczną odwagą. Prawdopodobnie, bo historycy ciągle odkrywają nieznane do tej pory materiały i w wielu przypadkach może się okazać, że ta „odwaga” wynikała z potrzeby uwiarygodnienia się tego czy innego działacza, który przeszedł na komunistyczną stronę mocy. W takich przypadkach łatwo być odważnym, gdy ma się gwarancję ocalenia własnej skóry, ewentualnie na potrzeby telewizji dostanie się kilka niegroźnych kuksańców. Niemniej, nie negując odwagi wykazanej przez liderów Solidarności 40 lat temu, niekiedy ze zdumieniem patrzę na współczesne wyczyny tej czy innej ikony tego ruchu, która w dodatku nieustannie domaga się dla siebie szacunku za to, co zrobiła wspomniane lat temu 40.
Cofnijmy się dalej, aż do czasów wojny. Przykład pierwszy z brzegu: Philippe Pétain, francuski bohater I wojny światowej, po II wojnie światowej za kierowanie francuskim państwem Vichy uznany za zdrajcę i skazany na karę śmierci, zamienioną przez de Gaulle’a na dożywotnie więzienie. Znacznie bardziej drastyczny przykład? Proszę bardzo: Josef Mengele, zbrodniarz wojenny. Zanim w Auschwitz zabrał się za wysyłanie ludzi do komór gazowych i przeprowadzanie eksperymentów pseudomedycznych, zdążył wykazać się odwagą na froncie, dwukrotnie pod ostrzałem wyciągając rannych żołnierzy z płonących czołgów. Z naszego podwórka, bez wskazywania konkretnych postaci, chociaż było ich niestety sporo: wielu przedwojennych działaczy propaństwowych, od lewej do prawej strony politycznej, łącznie z wieloma powstańcami warszawskimi, po wojnie nie „zachowało się jak trzeba”, ale czynnie wspierało radzieckiego okupanta, instalującego w Polsce swoją „elitę”, której wnukowie, wykorzystując dawne koneksje, do dzisiaj zajmują czołowe stanowiska w administracji samorządowej, publicznej czy w mediach.
Mało kto z młodych ludzi pamięta o takich formacjach jak Gwardia Ludowa czy późniejsza Armia Ludowa, ale za moich szkolnych czasów na porządku dziennym było zapraszanie do szkół takich starszych panów, którzy z niezdrowym podnieceniem opowiadali młodzieży, jakich to oni walk nie toczyli, co później historycy zweryfikowali bardzo negatywnie. Nie daj Panie Boże, gdyby któremuś uczniowi, bardziej uświadomionemu w domu, bo przecież nie w szkole, przyszło do głowy zadać jakiekolwiek krytyczne pytanie. Jeszcze przed nakręceniem „Rejsu” w praktyce stosowano wymienioną w tym filmie zasadę: „Więc dlatego z punktu mając na uwadze, że ewentualna krytyka może być, tak musimy zrobić, żeby tej krytyki nie było. Tylko aplauz i zaakceptowanie”.
I tak w zasadzie mamy do tej pory. Historycy piszą swoje, ale jeżeli chodzi o kombatantów z czasów II wojny światowej, obojętnie z jakiej formacji, to „tylko aplauz i zaakceptowanie”. No, chyba że chodzi o szeroko rozumianych narodowców, tych to gawiedź ciągle może bezkarnie mieszać z błotem. Z powodu panującego u nas kultu powstania warszawskiego o powstańcach również złego słowa powiedzieć nie można. I byłoby to słuszne, gdyby dotyczyło tylko udziału w tym 2-miesięcznym zrywie przeciwko Niemcom. Za to cześć i chwała bohaterom! Co jednak w przypadku, gdy później ten czy inny powstańczy bohater, z reguły przecież wtedy bardzo młody, często niemal dziecko, jeszcze nie do końca ideologicznie uformowany, zaciągał się na służbę do komunistycznych okupantów? Co, jeżeli dzisiaj, będąc w sędziwym wieku, zachowuje się po prostu niegodnie? Czy nadal złego słowa powiedzieć nie można, bo to bohater, który 77 lat temu przez 2 miesiące wykazał się męstwem?
W myśl wspomnianej na wstępie hollywoodzkiej zasady, tak być nie powinno. Jesteś wart tyle szacunku, ile jest warte to, co ostatnio zrobiłeś. Za tamte dzieje już chyba wszyscy dostali ordery, dyplomy, a nawet renty specjalne. No dobrze, nie wszyscy, znaczna część zapomnianych bohaterów, która miała odmienne zdanie najpierw od rządzącej komuny, a później od rządów pochodzących w prostej linii od zinfiltrowanej przez SB solidarnościowej wierchuszki, do dzisiaj klepie biedę. Tyle że ci akurat i wtedy, i teraz zachowują się porządnie i nie wymagają dla siebie nieustannych hołdów.
Swoją drogą, kiedyś funkcjonowało takie pojęcie jak „wiek kardynalski”, po przekroczeniu którego człowiek powinien się wycofać z aktywnego życia publicznego, skupiając się bardziej na pisaniu wspomnień niż na zabieraniu głosu w aktualnej debacie publicznej. Dlaczego? Dlatego, że każdy wiek ma swoje prawa, ma swoje plusy, ale i minusy. W młodym wieku ma się sporo energii, ale z powodu braku doświadczenia życiowego łatwo użyć jej w niewłaściwym celu, szczególnie gdy zostanie się zmanipulowanym przez bardziej wytrawnych cwaniaków, zwłaszcza politycznych. W wieku starszym ma się już doświadczenie, chociaż wtedy z kolei często brakuje już energii, by je właściwie wykorzystać. Sam Mickiewicz w jednym ze swoich liryków lozańskich wspominał „młodość górną i chmurną”, ale i „wiek męski, wiek klęski”.
Z całym szacunkiem dla seniorów, do których sam mam nadzieję już wkrótce dołączyć, biologia jest nieubłagana i w pewnym wieku zaczyna szwankować nie tylko ciało, ale często i umysł. Otwiera to drogę nie tylko dla prymitywnych oszustw metodą „na wnuczka”, ale i na manipulacje tego czy innego środowiska politycznego, chcącego wykorzystać utytułowanego seniora do własnych celów. Oczywiście istnieją seniorzy, którzy do ostatniego dnia życia zachowują jasność umysłu nie gorszą niż we wczesnej młodości, ale są to raczej wyjątki potwierdzające regułę.
W naszej europejskiej cywilizacji, wyrosłej na chrześcijańskim gruncie, co do zasady przyjmujemy tę hollywoodzką tezę, bliską ewangelicznej postawie Dobrego Łotra, który chociaż był szubrawcem, co w końcu doprowadziło go na krzyż, jednak w ostatniej godzinie swojego życia niemal rzutem na taśmę zdołał ocalić swoją duszę. Pamiętamy to, co dobrego zrobił na końcu, pomijając milczeniem to, co robił wcześniej. Ale działa to i w drugą stronę: dawne zasługi łatwo przekreślić teraźniejszą niegodziwością, choćby niegdyś było to autentyczne przelewanie krwi, a dzisiaj tylko kompletnie nieprzemyślane wypowiedzi czy zachowania.
„Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść – niepokonanym” – śpiewał niegdyś zespół Perfect. I tej wiedzy sobie i Państwu życzę. Żeby pamiętano o tym, co zrobiliśmy wcześniej, i szanowano nas za to, co zrobiliśmy ostatnio. Bez odcinania kuponów i wypinania piersi po medale wyłącznie za wydarzenia sprzed lat.
Piotr Słotwiński