reklama

Kolejny rok i polska dusza

Poniedziałek, 2 Maj 2022

„Kolejny rok, kolejna wiosna i kolejny 2 maja za nami, a my… A my wciąż na Wyspie. Mniemam tak, widząc oczami duszy, jak Państwo czytają mój felieton. Dlaczego padła we wstępie data 2 maja? To Dzień Polonii i Polaków za Granicą, który obchodzimy od 2 maja 2002 roku” – dokładnie tak napisałem na łamach miesięcznika „MiR” rok temu. Ale dziś będzie przede wszystkim o duszy, w którą nie wszyscy wierzą.

Często w moich rozważaniach, tak poetyckich, jak i literacko-naukowych, interesuje mnie rozbita polska dusza, która chcąc zgłębić tajemnice ukrytej prawdy, popada przez to w coraz większą rozpacz i boleść. Polska dusza jest wdzięcznym tematem szczególnie w oktawie naszych majowych świąt. Chociaż coraz częściej dochodzę do wniosku, że sprawy roku 1793 i majowej konstytucji, podobnie jak Dzień Flagi Rzeczypospolitej Polskiej (nazywany też Dniem Polonii) niewiele Polek i Polaków na Wyspach interesuje.

Piszę to nie po to, aby zdenerwować naszą Polonię i przydać jej na licu kolejnych zmarszczek w i tak trudnych okolicznościach wiosny roku 2022. Na Ukrainie trwa wojna, kryzys i recesja coraz dotkliwiej dają o sobie znać, Polska staje się krajem przyfrontowym, a nawet Republika Irlandii myśli o tym, czy aby nie porzucić swojej idei bycia neutralną. Ale, ale…

Powracając do naszej polskiej duszy i Polaków jako zbiorowości, zadaję pytanie: po co ten cały zawrót głowy nazywany życiem, kiedy utracimy naszą korzenność i kompas wiedzy „skąd nasz ród”? Czy chcemy być tylko konsumentem, zjadaczem węglowodanów i przetworzonych cukrów, niezadowolonym pracownikiem pod niebem Irlandii, narzekającym na co tylko się da, a najbardziej na Irlandię i Irlandczyków? Czy chcemy wciąż brnąć w narrację, że rodaków najlepiej unikać i nie afiszować się przesadnie z nimi? Co w nas jest takiego, że w sytuacji próby (kolejne edycje WOŚP czy zbiórka darów dla walczących i tracących dorobek całego życia Ukraińców) potrafimy wreszcie solidarnie coś zrobić, a w czasie tak zwanej stabilizacji i czasu szarości nic nam nie wychodzi za bardzo. Dotyczy to i kolejnych premierów z ministrami, a kończąc na nas, szeregowych obywatelach. Czyżby w nieskończoność przetarcie polskiej materii na trzy osobne zabory od roku 1772 wciąż sprawia, że nie umiemy być zjednoczeni i solidarni, życzliwi i po prostu dobrzy dla siebie? Skąd ta skryta boleść?

A boleść jest oznaką choroby. Ale czy w tym przypadku chorobę jasno i precyzyjnie potrafimy zdiagnozować? Oczywiście to zależy od wielu czynników: symptomów chorobowych, objawów i przebiegu, wiedzy lekarza i wreszcie woli współpracy z medykiem samego pacjenta. A jak jest ze stanem polskiej duszy?

Do końca lat 20. XIX stulecia polscy poeci i pisarze unikali tego problemu. Nie próbowali nawet starać się dociekać, co jest przyczyną polskiego fatalizmu, ciągu klęsk i tragedii narodowych, z utratą suwerenności i rozbiorem ziem przez sąsiadów na czele. Być może powodem braku zainteresowania tym tematem była wszechogarniająca groza i lęk przed przekroczeniem granicy. Być może nie chciano kusić w żaden sposób losu i łamać polskiego tabu.

W skarbnicy polskiej literatury do czasu romantyzmu na próżno odszukać dzieł opowiadających o „polskiej wędrówce w głąb zrozumienia samych siebie”. Dopiero w XIX w. „piekło przybyło na [polską] ziemię”, parafrazując wypowiedź J.A. Cuddona. Romantycy, natchnieni przeczuciem istnienia słowiańskich bytów, wierzeń i rozbudowanej mitologii przed milową datą 966 r., zaczęli coraz częściej stawiać pytania o naszą zapomnianą przeszłość. Mówię tutaj o przeczuciach nie bez powodu. To przecież romantyzm jest apoteozą „czucia i wieszczenia”, to kult czynu i zapału, to wiara w lud, który oparł się „szkiełku i oku” i wciąż trwa przy starych wierzeniach, odprawiając dziady czy nucąc piosnki o „dawnym świecie praojców”.

Skoro nic nie może dziać się bez konkretnej przyczyny, to diagnozując „polską chorobę”, trzeba powtórzyć za prof. Marią Janion fundamentalną tezę:

„Pragnę tylko, aby dla uzyskania równowagi uświadomić sobie dalekosiężne skutki, jakie odcisnęło w polskiej mentalności fatalistyczne przeświadczenie o naszej marginalności w Europie i wytworzenia w związku z tym mesjanistycznych fantazmatów. Z dystansu lepiej widać zgubne umysłowe skutki kulturowej opozycji «lepszości» i «gorszości»”.

Przy tej okazji musimy powrócić myślami do dwóch starożytnych imion: Dike i Ananke. Dike to imię jednej z trzech córek Zeusa i Temidy (tak zwanych Hor), które były boginiami pór roku oraz społecznego ładu i porządku. Dike (Ateńczycy nazywali ja także Aukso) była uosobieniem sprawiedliwości. Razem z siostrami (Eunomią i Eirene) odpowiadała za utrzymanie społeczności jako grupy oraz czuwała nad cyklem wegetacji. Ananke zaś (z języka greckiego „konieczność”; w mitologii rzymskiej nosiła imię Necessitas i nie była postacią, tylko poetycką alegorią), to bogini z mitologii greckiej. W tradycji antycznej była personifikacją siły zniewalającej do bezwzględnego podporządkowania się wyrokom przeznaczenia. Z biegiem wieków stała się ona boginią śmierci i symbolem „Siły Najwyższej”.

Te dwa imiona–pojęcia ukształtowały w pewien sposób grecką tragedię. Wypada zadać pytanie, czy twórcy polskiego romantyzmu, kreując swoich bohaterów i ich losy, wybierali dla nich ramy fatalizmu „epoki i historii” w sposób celowy. Według mnie był to zabieg bardziej niż umyślny. Wplątując polskich bohaterów romantycznych w meandry „sił wyższych”, można było „wyłączyć myślenie i refleksję”. Owo „wyłączenie” myślenia związane jest z ciągłą afirmacją naszej typowej „polskiej mentalności” i jej praźródła. Jej „kliniczne” (i zarazem wzorcowe) symptomy to przejmująca i wszechobecna świadomość bezsilności i stanu klęski, uczucie niższości kraju wobec innych narodów oraz przeświadczenie o bezwartościowości rodzimej sztuki i kultury, z literaturą na czele.

W schizofrenicznym zwidzie dostrzec można także nasze, typowo polskie megalomańskie zapędy, które na zasadzie kontrastu starają się zamazywać ów „bezlitosny stan klęsk”. Stąd przekonania o tym, że polskie cierpienia narodowe są wyjątkowe, zbawcze i „lepsze” niż rozterki i bóle egzystencjalne innych nacji. Śmiem twierdzić, że to polscy poeci i pisarze epoki romantyzmu z pełną premedytacją postawili tezę o zupełnym „odrętwieniu” bardzo popularnej do 1830 r. idei romantycznej, bo – nomen omen – „narodowej”. Niestety, moim zdaniem ani krytycy epoki, ani filozofowie, a tym bardziej czytelnicy nie podążyli za tą ożywczą myślą. Gdyby tak się stało, to być może 150 lat temu zastanawialibyśmy się nad zagadnieniem: co powoduje głęboki kryzys polskiej tożsamości? Stąd już jeden krok do arcyważnych pytań:

- Kim jesteśmy, że łatwiej nam przychodzi kapitulować, niż zwyciężać?

- Kto odpowiada za zapomnienie naszej tradycji?

Zastanowić się trzeba także nad przyczyną wielkiego uporu i precyzji średniowiecznych zakonników i duchowieństwa w dziele zapominania słowiańskiej „dawności” na ziemiach polskich. Wprowadzając w X w. nową wiarę dla Polaków, chrześcijańscy misjonarze – śmiem twierdzić – bez żadnej refleksji ani zrozumienia, starali się kropidłem i święconą wodą zmyć z nich dawne wyobrażenia duchowe, kulturowe dziedzictwo ojców, wreszcie dumę i poczucie godności. Dlaczego Słowian nie ewangelizował i nie nawracał na chrześcijaństwo św. Patryk – patron Irlandii. Warto przez chwilę pochylić się nad tym wybitnym mędrcem, żałując, że nie trafił nad Wisłę, świętując dzień naszej Konstytucji 3 Maja i Święto Polonii zgrane z Dniem Flagi (2 maja, przypomnę).

Życząc zdrowia, wolności i myślenia –

Wybran, czyli Tomasz Wybranowski

Tomasz Wybranowski jest poetą, literatem i dziennikarzem, obecnie dyrektorem muzycznym sieci Radia WNET (Białystok, Bydgoszcz, Łódź, Szczecin, Wrocław, Kraków i Warszawa), szefem Studia 37 Dublin, a także prowadzącym i wydawcą programu „Polska Tygodniówka” w dublińskiej rozgłośni Radia NEAR 90.3 FM.