Lodi-lodi, czyli ja nie rozumieju - Czerwiński Jr Subiektywnie
Dzień dobry państwu albo dobry wieczór.
Dzisiejszy odcinek jest wyjątkowy, a także bardzo ciekawy, ponieważ nie napisał go Piotr Czerwiński, tylko ja, nieletni syn pana Czerwińskiego. O tym samym nazwisku. Tata mówi, że to wcale nie jest na siłę, ale ja zgłosiłem się na ochotnika. Co prawda chcę być inżynierem, a nie dziennikarzem, ale spróbować nie zaszkodzi. Podobnie jak mój tata, ja też jestem Polakiem, ale tylko w części. W drugiej części już nie jestem, bo urodziłem się w Dublinie. Podobno świeciło wtedy słońce, dla odmiany.
Na początku chciałbym polecić, byście wpisali do translatora „Hugues est heureux a huit heurs” i kliknęli na ikonę głośnika. Ciekawe, prawda? Oprócz tego „lodi-lodi” znaczy po chińsku „upaść na ziemię”, bardzo ciekawe prawda? Zadaję się ostatnio z Chińczykami, to
wiem.
Oglądałem niedawno w telewizji konkurs Eurowizji i to się bardzo ładnie rymuje. Przy okazji dowiedziałem się, że jakimś cudem Australia leży w Europie. Artyści w Serbii myją ręce, zaś artyści w Polsce śpiewają piosenki, których nie da się zaśpiewać. Konkurs był bardzo polityczny, bo wygrała go Ukraina, mieszając rap z folkiem. W mojej opinii to było niezłe, ale mimo wszystko polityczne. Rosja dostała bana, więc w tym roku jej nie było. Ciekawy jestem, co by zaśpiewała. Pewnie jakiegoś hard bassa albo hymn ZSRR w wersji disco polo.
Właśnie mi się przypomniało, że po arabsku „habibi” to znaczy „kochanie”. Zadaję się też z Arabami, to wiem. Chyba.
A tak w ogóle to jestem zły, że projekt zwany „Dublin Metro” upadł i leży. Kiedyś chciałem nawet pójść na spotkanie z ministrem transportu i pogadać z nim na ten temat, ale było za późno wieczorem i musiałem kłaść się spać, a poza tym było urządzone w pubie. A tramwaj puszczono przez Cabrę na Broombridge, zamiast metra na lotnisko i ja chciałbym wiedzieć, co za geniusz za tym stoi. I niech on sobie przeliczy, ilu ludzi dziennie rusza się z Cabry albo z Broombridge za pieniądze, a ilu z lotniska, przecież tyle możnaby zarobić tylko i wyłącznie na biletach. A tak swoją drogą to minister mógłby też posłuchać się ludzi w wieku szkolnym,
bo widocznie nic nie wie i nie chce wiedzieć, jaka jest logika transportu publicznego.
A teraz przypomniało mi się, że „ja nie rozumieju”, to po ukraińsku znaczy, że ja generalnie nie rozumieju. Mamy w klasie nowego kolegę z Ukrainy i ja się z nim zadaję, to wiem.
Próbował mnie nauczyć, jak przeklina się po ukraińsku, trochę zrozumiałem. Uczył mnie też poprawnie wymówić słowo „palyanytsya”, co oznacza po prostu „bochenek”, podejrzewam że chleba.
Skoro jesteśmy już przy temacie szkoły, to chciałbym wspomnieć, że restrykcje covidowe już w dużej mierze zlikwidowano. Zniknęły maski i dwumetrowe odstępy, można grać w piłkę z innymi klasami oraz robić wiele innych rzeczy, których nam wcześniej nie było wolno. Odetchnęliśmy z ulgą, a życie wróciło do normy. Niestety ta radość nie trwała długo, bo znowu wszyscy kichają i nie zakrywają sobie ust. Pandemia chyba ich niczego nie nauczyła. A skoro już mówimy o nauce, to powiem wam czego ostatnio się uczę. Uczę się o II Wojnie Światowej (wojna to teraz modny temat), nudnej matematyki (żebym mogł liczyć pieniądze, których nie ma mój tata), geografii (by odróżniać się od Amerykanów) i biologii (aby wiedzieć skąd się biorą dzieci). Inni mogą się ze mną nie zgodzić, ale jednak chyba to czasem pożyteczna wiedza.
Mam kolegę Szkota, z którym się zadaję. To wiem. Tłumaczy mi, że nazwę „Irn Bru” czyta się „oirn broü”, a Edinburgh wymawia się „idynbürü”. Szczerze mówiąc, nie widzę w tym dużo sensu, ale niech mu będzie.
Skoro już o Szkocji, to trenuję ostatnio karate. Podobno Szkoci dużo się tłuką po gębach. Mam senseja, który uważa że ma 95 lat, prawie tyle co angielska królowa, tyle że ona nie trenuje karate, tylko noszenie kapeluszy. W karate uczę się robić bloki. Jak pojadę do Polski, może mi to się przydać pod jakimś blokiem. Razem ze mną trenują Chińczycy, Arabowie, Słowianie, Szkoci i Hindusi. To wiem. Obywamy się bez konfliktów narodowych. Tak całkiem szczerze, to nam idzie bardzo dobrze na tym karate, z 95-letnim sensejem. Sensej nasz jest z Kerry, to pierwszy Irlanczyk, którego wspominam w tym felietonie, oprócz ministra transportu oczywiście. Niedawno mieliśmy turniej wszysktich klubów z Dublina i wygrał Szkot. To wiem. Chyba pochodzi z Idynbürü. Ja zająłem piąte miejsce i dostałem kawałek papieru, z którego wynika że zająłem piąte miejsce.
Oprócz tego w Irlandii od piętnastu minut jest ładna pogoda, ale nie na długo. To wiem. Skoro już o Irlandii, to teraz napiszę coś po Irlandzku: An bhfuil cead agam dul go dtí an leithreas?
Tata w tym miejscu pisze „cordialmente”, ale mi się nie chce.
Si ja lejta.
Czerwiński Jr.