W subiektywie Czerwińskiego, czyli opowieści dziwnej treści: Happy Birthday, Jesus!
Dzień dobry Państwu albo dobry wieczór. Czy nie przyszło wam nigdy do głowy, że Święta Bożego Narodzenia, jak sama nazwa wskazuje, to praktycznie rocznica urodzin Jezusa? Z tej perspektywy wydaje mi się to bardzo nie w porządku, że przy tej okazji wszyscy składają życzenia absolutnie wszystkim, tylko nie Jemu. A najbardziej mnie męczy, kiedy życzą sobie więcej kasy, tak zwanych sukcesów w życiu oraz innych harleyów davidsonów, albo skutecznego poderwania Jolki, albo skończenia uniwerku. Potem jedzą opłatek, dają sobie buzi buzi, wykonują miśka, rozpakowują prezenty i tyle. Potem już leci gorzała i „Kevin sam w domu”. W telewizji, w sensie.
Pisałem już o tym w nieskończoność, ale chętnie się powtórzę, że to miałby być chrześcijańśkie święta pojednania, a nie festyn ludowy McSanta w pakiecie z grzechem obżarstwa. Ale to w zasadzie nie jest aż takie straszne. Najstraszniejsze jest to, że zapomina się w tej festyniarskiej malignie o najważniejszym człowieku, od którego się to wszystko zaczęło.
Dlatego ja dzisiaj z całą powagą, na którą chwilami stać nawet mnie, z okazji nadchodzących urodzin chciałbym złożyć Ci najlepsze życzenia, Mój Wielki Przyjacielu. I nie tam żadnych awansów ani motocykli, tylko żeby przygłupy pojednały się wreszcie i zrozumiały po co to wszystko. I przestały się tłuc w Twoim imieniu, i żeby raczej dali jeść komuś, kto jest głodny, zamiast obżerać się jak te gęsi straszburskie. A jeśli nie zrozumieją, niech dadzą sobie spokój i od dziś zaczną się modlić do ich super plasma TV.
No. To teraz możemy już przejść do spraw czysto ziemskich, zwłaszcza, że kiedy piszę te słowa, do świąt został jeszcze cały miesiąc, chociaż nie da się tego wyczuć w większości sklepów, wyjąwszy chyba tylko sklepy z airsoftem i militariami; w końcu darowanie komuś pod choinkę elektrycznego kałacha zakrawałoby na coś więcej niż tylko brak zrozumienia tematu. Nawet jeśli miałby to być kałach do grzmocenia saracenów, a zwłaszcza wtedy.
Zanim jednak nadejdzie fala nieustannego nadawania „Last Christmas” zespołu WHAM!, radujmy się irlandzką ciszą medialną, bo oto jawi mi się jak na dłoni, że nasza wyspa skarbów jest teraz bodaj najspokojniejszym krajem w Europie. Mimo czynszowego szaleństwa, nie mamy większych zmartwień i obyśmy ich nie mieli, bo kiedy słyszę o tym, co się dzieje w innych narożnikach tego kontynentu, mam ochotę iść na Guinnessa i oglądać wyłącznie rugby. Może być nawet na wielkim super plasma TV, ja i tak z tego rugby nic nie rozumiem. Ponadto włodarze obiecali dołożyć dwie stówki do rachunku za prąd, w ramach świątecznego prezentu i to, moi drodzy, nazywa się dopiero rządowy prezent. To rozumiem. Nie pierwszy raz pokazali, że to oni są dla ludzi, a nie odwrotnie.
Zresztą, mimo swojej zdeklarowanej apolityczności, pewnie nie ja jeden zauważyłem, że w polityce tego kraju, z punktu widzenia pobieżnego obserwatora, wydaje się nie być żadnych podziałów. Owszem, pewnie jest jakaś większość i mniejszość, i pewnie nawet mają w wielu kwestiach niegroźnie odmienne poglądy, ale działają w taki sposób, że przeciętnemu człowiekowi jest wszystko jedno, z której są partii. Przeciętny człowiek nie ma pojęcia z której właściwie są. Znam takie państwa, w których zrobiliby karierę, udzielając korepetycji miejscowym działaczom z dowolnej flanki.
W temacie zaś czynszów, to, parafrazuąc Szekspira, more jest rzeczy saczych, że kein myślak nie załapie*. Doszło do tego, że przed dublińskimi czynszami nie da się już nawet uciec na wieś; po pierwsze dlatego, że wszyscy już tam uciekli i nie ma miejsc, a po drugie nawet na wsi zaczynają śrubować czynsze. Myśląc o tym fenomenie patrzę na niezliczone żurawie budowlane, stawiające apartamenty pod wynajem na każdym rogu stolicy i dochodzę do wniosku, że nie ma sposobu, by ta bańka nie pierdyknęła. Toteż nie przejmujmy się, o braciszkowie i siostrzyczki. Jest światło w tunelu. Jeszcze nadejdzie dzień, kiedy dwusypialniane mieszkanie będzie dało się wynająć za patola albo kupić za marną stówkę. No, w lepszych przypadkach dwie.
Tymczasem w mieście trwają przygotowania do Wielkiej Bitwy, lokalnie zwanej Czarnym Piątkiem. Na każdej drodze, zmierzającej ku dowolnemu centrum handlowemu, powinno się ustawić znaki ze strzałką ku owemu oraz napisem „Porzućcie wszelką nadzieję, ci którzy tam zmierzacie”. Dla mnie to dzień podwójnie mroczny, bo ja i mój niestrudzony spadkobierca, wciąż w wieku szkolnym, piątkowe wieczory zwykliśmy spędzać w kawiarniach w Dundrum, przy ciastku i soczku. Nie wiem jak się tam dopchamy w tym roku. Jeśli nie będzie padało, to pewnie na rowerach albo na Google street view.
Dundrum natomiast to wielka galeria handlowa w Dundrum, ponieważ nikt już nie nazywa w ten sposób tej dzielnicy. Cała składa się z Dundrum, kościoła i paru domów, nie inaczej. Jedynie mieszkańcy Dundrum potrafią odróżnić Dundrum od Dundrum, ale to już jest, tradycyjnie, temat na zupełnie inną gawędę.
Cordialmente,
Piotr Czerwiński
Ps. Hej Wy, co to ja nie kojarzę, z której jesteście partii! Czekam na moje dwie stówki. Nie zróbcie mnie w trąbę :-). Najlepszego.
(*) – w oryg. „There are more things in Heaven and Earth than are dreamt of in your philosophy”.