reklama

Myslovitz w Irlandii. Fenomenalny powrót jednego z najważniejszych zespołów w historii polskiego rocka

Środa, 15 Maj 2024

Wiedziałem, ja po prostu wiedziałem, że kiedyś ten dzień nadejdzie. Oczami duszy jawiła mi się nowa okładka płyty Myslovitz, a reszta zmysłów w imaginacyjnym porywie marzeń o nowych wybornych piosenkach Przemka Myszora, braci Kuderskich i Wojtka Powagi nie pozwalała spocząć i podsycała ten stan. 

I stało się! I warto było czekać tyle lat na płytę, która poetyckość, fantazję i radość słuchania łączy z jakością przeżycia ważnych chwil. To właśnie znajdziecie na longplayu „Wszystkie narkotyki świata”, który muzycy Myslovitz zaprezentują podczas dublińskiego koncertu w renomowanym The Button Factory w samym sercu Temple Bar. 

Najpierw pojawił się singel „Miłość”, który zwiastował 30-lecie zespołu i zapowiedź długo oczekiwanej nowej płyty. Myslovitz jest odnowiony, pełen rockowej energii, ale i poetyckiej nostalgii z domieszką psychodeli i mroku. Trzon zespołu od ponad 30 lat stanowi mocny kwartet pod wezwaniem Przemysława Myszora, Wojciecha Powagi-Grabowskiego i braci Wojtka i Jacka Kuderskich. 

Myslovitz to jedna z najważniejszych formacji rockowych polskiej sceny muzycznej. Znakomitą „biografię” tego zespołu napisał mój serdeczny druh Leszek Gnoiński. Książka „Myslovitz. Życie to surfing” to pasjonująca opowieść, w której zostało zgromadzonych mnóstwo ciekawych dykteryjek, że o zbiorze unikalnych ponad 300 fotogramów nie wspomnę.

Grupa powstała w 1992 r. w Mysłowicach. Nagrała 11 albumów, które sprzedały się w nakładzie ponad pół miliona egzemplarzy. Kto nie zna hitów takich jak „Długość dźwięku samotności”, „Dla ciebie”, „My”, „Chłopcy”, „Scenariusz dla moich sąsiadów”, „Peggy Brown” czy „Z twarzą Marilyn Monroe”?! Myslovitz brylowali na najważniejszych festiwalach europejskich, m.in. Das Bizarre-Festival czy prestiżowym Montreux Jazz Festival w Szwajcarii. Myszor i spółka grywali obok takich herosów muzyki jak Iggy Pop, Simple Minds, Travis czy irlandzki zespół The Coors, z którymi po dziś dzień są zaprzyjaźnieni. W 2022 r. zespół obchodził jubileusz 30-lecia działalności i z tej okazji z małym „poślizgiem” pojawi się pod niebem Dublina! A jak twierdzą muzycy, koncerty dla Polonii w Irlandii to nadzwyczajne przeżycie. Wspomnę tylko, że obie jubileuszowe trasy po Polsce były wyprzedane na pniu!

„Wszystkie narkotyki świata” – o tej niezwykłej płycie słów kilka

„Wszystkie narkotyki świata”. Doskonałe otwarcie longplaya! Rockowa rakieta, która od razu wynosi na nową orbitę stacji „Myslovitz”. Jeżeli ktoś do tego momentu twierdził, że grupa zakończyła swój właściwy żywot po odejściu Artura Rojka, to teraz musi powiedzieć: „Byłem w błędzie”! To tytułowe nagranie definitywnie zakończyło pewien etap działalności zespołu. Kropka. Teraz otwiera nowy rozdział, który zapowiada piękne chwile. Melancholijne, deszczowo -jesienne gitary, jak to w Myslovitz, które mocno i pewnie rozbłyskują w refrenie. Tekst niby prosty, ale aura rachunku sumienia w duchu pogodzenia się z życiem każe zatrzymać się na dłużej. To ten moment, kiedy świadomie wiemy, co jest ważne. Być może wciąż nie wiemy, czego pragniemy, ale definitywnie wiemy, czego już doświadczać nie chcemy. A tą najważniejszą ideą powinna być miłość, która swoimi odcieniami dodaje mocy szacunkowi, przyjaźni i prawdzie. Ciekawi mnie tylko, jak Mateusz i Sharon Corr zabrzmieliby w duecie. A może kiedyś, koncertowo pod niebem Szmaragdowej Wyspy… Kto to wie? Los pisze najpiękniejsze i najbardziej zaskakujące scenariusze. 

„Miłość”. To, co uderza przy pierwszym przesłuchaniu nagrania, to niezwykłość powtarzalnych, drążących zmysły niczym kropla gitarowych akordów i zagrywek niby od niechcenia. Zapadają w pamięć i delikatnie wciskają w fotel podróżny, który serpentynową trasą wiódł będzie ku finałowi tej płyty. Nowoczesne brzmienie nie przesłania specyficznych muzycznych smaczków, które cechowały Myslovitz w latach 90. XX w. Jedno nie przeczy drugiemu. Głos Mateusza Parzymięsa brzmi poniekąd jak brakujący od dawna element grupy. A co w warstwie lirycznej albumu? W wywiadzie dla „Muzycznej Polskiej Tygodniówki” Przemysław Myszor powiedział wprost: 

„Wiodącym tematem płyty są relacje międzyludzkie, głównie między mężczyzną a kobietą, na różnych etapach znajomości. Chodzi o szeroko rozumiane uczucia, ale także o ich komunikatywność i zrozumienie”. 

Klip do tego utworu został nakręcony według scenariusza i w reżyserii Pascala Pawliszewskiego.

„Pakman”. Kolejna wspaniała melodia. Muzycznie jako słuchacz znowu mam 25 lat mniej, pachnie skoszoną trawą u zbiegu Barton Square i St John Street, kiedy pierwszy raz z daleka podziwiałem Beetham Tower. Bas i perkusja niosą Mateusza niczym deska surfera po falach, a klawisze mile łechcą wspomnieniem „Happiness Is Easy”. Ale oddam głos autorowi tekstu Wojciechowi Powadze-Grabowskiemu, który tak pięknie opisał stan twórcy – nostalgicznego melancholika:

„Pisząc tekst, zawsze zastanawiam się, ile powiedzieć o sobie, ile wyjawić, jak bardzo odsłonić kotarę. I zawsze… im więcej, im bardziej o sobie, bez zmyślania, ukrywania i zbędnej poezji, tym lepiej. Jak to mówią: szczerość za szczerość. Podobno naukowo dowiedzione jest, że zakochanie trwa tylko 3 lata i się kończy. Gdyby trwało permanentnie, to wszyscy chodzilibyśmy jak zombie… We śnie...”.

„Król wzgórza”. Ależ to niesamowita ballada i popis Przemka Myszora, kompozytora i autora słów! Ta piosenka ma w sobie coś z unikalności melodyki i atmosfery irlandzkich zespołów. Myslovitz i moich muzycznych ziomków ze Szmaragdowej Wyspy łączy klimat, artystyczny, nieco smutny błogostan i obraz życia, które składa się z ulotnych chwil. Tak jak ta pieśń. Balladowy pop w delikatnej polewie neoromantycznych impresji porywa. Chce się nucić tę melodię, myśląc o Bogu – Stwórcy, który po stworzeniu świata zamarzył o dopełnieniu go człowiekiem. Ja dostrzegam też dojrzałego mężczyznę, który analizuje przeszłe historie z życia i zastanawia się, czy stać go na jeszcze jedną miłość. Tę ostatnią i spełnioną. Przemek Myszor pewnie uśmiechnie się, czytając te słowa i powtórzy, jak w ostatnim wywiadzie ze mną: 

„Każdy ma prawo zinterpretować po swojemu i dostrzec to, co chce. Ważne, aby tekst i muzyka wzbudzały emocje. Ciągle wierzę, że wartością piosenek jest to, jak one zostały napisane. Jeśli utwór jest dobry, to może go zaśpiewać każdy, a on wciąż powinien działać”.

Przemo! Dopiszę, że wzbudzają i uruchamiają zmysły oszałamiająco! Sam się zastanawiam w punkcie zero osi rzędnych i nucę:

Czy to już 

Po całym zamieszaniu opadł kurz 

I cisza, wreszcie lek na każdy ból 

No podnieś wzrok i popatrz – jesteś

Ty jesteś Królem wzgórza – Ty

"Przypadkiem”. To mój kolejny faworyt. Piosenka ma w sobie melodyjną nośność szlagieru z dopieszczonym aranżem, który buduje łagodnie nastrój z miłosną eksplozją w drugim refrenie i finale utworu. Refren w stylu wydelikaconego shoegaze – głos Mateusza jest niczym zaprawa w tym pięknym gitarowo-groove’owym witrażu. Znakomity popis braci Kuderskich! Bas Jacka i perkusja Wojtka „Lali” brzmią jak dobrze zestrojony z czasem uniwersum zegar, na który nawleczono wskazówki migoczących dealayami gitar (których Johnny i Ed mogą pozazdrościć). Jeśli szukacie definicji zakochania z leżącą w trawie powieścią Gabriela G. Marqueza „Sto lat samotności” (z piękną Remedios), to znajdziecie ją w tym właśnie nagraniu. Swoją drogą dziwne, że żaden z recenzentów nowego albumu Myslovitz nie zwrócił uwagi na ten klejnot. 

Motyle obsiadły mnie 

Straciłem głowę, dobrze mi z tym

Wszystko co chcę – tylko Ty

„Latawce”. Czwarty singel, który był heroldem premiery płyty. Dla mnie osobiście to pewniak do tytułu „duet ro(c)ku”. Kasia Gołomska, piękniejsza połowa duetu ATLVNTA, i Mateusz Parzymięso stworzyli subtelny duet. Tekst Przemka Myszora i Wojtka Powagi-Grabowskiego inspiruje i daje siłę. Brzmi to jak banał, ale jak inaczej spuentować piosenkę, którą udaje nam się wychwycić w szaleństwie świata i szumie internetu, aby wysłuchać zdumiewających fraz:

(…) i upadają tylko anioły

bo przecież nie My

(…) nikt nie chce kochać,

ale każdy chce być kochanym

Mamy kolejny szlagier na lata! W kilkunastu linijkach tekstu credo nadziei i przetrwania, gdy wokół chaos w sercu i niepewność w duszy. Oddaję raz jeszcze głos Przemkowi Myszorowi:

„Wielokrotnie zastanawiałem się, gdzie jest ten koniec sznurka. Szukałem i wciąż szukam. Nigdy nawet nie zbliżyłem się do tego miejsca, ale wiem, że gdzieś tu jest. Gdzieś blisko. Podobno jest ukryte we mnie, ale wiadomo – o sobie zwykle wiemy najmniej... Co chwilę ktoś mi ten sznurek próbuje złapać, coś go ciągnie, raz w jedną, raz w drugą stronę, w górę, a potem w dół. Trochę się temu poddaję, a trochę opieram”.

„Inny”. Przebój absolutny! Słysząc tę piosenkę, bez względu na smutki i nieznośny ciężar życia, od razu się uśmiechamy. Tak jest przynajmniej ze mną. I znowu miłosny tekst Przemka i Wojtka. Nikt z nas, facetów, nie chce być tym trzecim, więc kiedy uruchamia się ukłucie zazdrości to… Odsyłam do tekstu i drugiej części recenzji. To jedna z dwóch najbardziej melodycznych scen na płycie, gdzie gadające gitary malują nie tylko barwy, ale i zapachy lata. I szemrząca niczym struga w parny wieczór perkusja. Cudo! 

„Zdążyć przed wschodem słońca”. Kolejna piękna kompozycja, w której Mateusz Parzymięso wokalnie tworzy magiczny mikroklimat, w którym najlepiej poczuć się we dwoje we wczesny sobotni poranek albo w piątkowy zmierzch. Melodycznie niby „stary” Myslovitz, ale brzmiący dostojniej, pełniej i bardziej sugestywnie. Jedna z piękniejszych gitarowych melodii wyczarowanych przez Jacka Kuderskiego! Brit pop z krztyną nocnego, pełnego cykad dream popu i te lekko bluesowe klawisze Przemka Myszora. Czym jest przestrzeń w miłości? Posłuchajcie „Zdążyć przed wschodem słońca”. 

„19”. O tym nagraniu jeszcze ani słowa. Muszę je jeszcze przemyśleć i odkryć ścieżkę do niego. 

„Powoli”. Przepiękne nostalgiczne dźwięki i metafory, które – chcąc nie chcąc – przypominają longplay „Korova Milky Bar”. Niezmienne, jednostajne tempo gitar. Jest coś niezwykle pociągającego w tym niespiesznym zawieszeniu. Ma się wrażenie lotu pod obłokami. Od razu nasuwa się skojarzenie z miłością, która daje po prostu szczęście. Marc Chagall, baśniowy malarz urodzony w Witebsku, twierdził, że nie można doświadczyć szczęścia, jeśli nie przygrywa mu jednostajnie, niespiesznie koza... Tak jak na obrazie „La Mariée” („Panna młoda”). 

„Dziewczyna z wiersza Lennona”. To mój kamień węgielny tego doskonałego longplaya. Absolutna doskonałość. Słuchać, słuchać i słuchać w nieskończoność. Poza tym warto nadmienić, że była taka dziewczyna, podobnie jak i wiersz Johna Lennona. 

„Kosmita”. Dawno temu zaczytując się w dziełach prof. Władysława Tatarkiewicza, bardzo często sięgałem do „Drogi przez estetykę”. Czytając o próbach odtwarzania rzeczy czy też stawiania form albo wypowiadania doznań, próbowałem odnajdywać prawdziwą sztukę. Często i gęsto opinie krytyków, twórców mód i prądów nie pokrywały się z moimi odczuciami. Wtedy pojąłem, że nie każde odtworzenie, konstrukt czy wyrażanie jest ponadczasowym kunsztem. Od tamtej pory za sztukę uznaję tylko to, co jest w stanie mnie zachwycić i tkliwie wstrząsnąć. I w takim ujęciu przekonuje mnie „Kosmita”. I takie odczucia, przeżycia, wrażenia, impresje mam, słuchując po raz kolejny piosenek ze płyty „Wszystkie narkotyki świata” grupy Myslovitz! 

Co daje słuchanie ostatniego longplaya Myslovitz?

Często dostaję zapytania, dlaczego piszę tak mało recenzji, a jeśli już, to po kilku tygodniach od premier albumów. Odpowiedź jest zawsze ta sama. Ostatnimi czasy mało ukazuje się albumów muzycznych, które w całości są doskonałe, potrafią czule wstrząsnąć i dać się ponieść. Poza tym zawsze zwlekam z pisaniem na gorąco, w przypływie chwili i emanacji nastrojów. Czekam kilka dni, kilka tygodni, aby przekonać się, czy stylowa herbata jest naprawdę znakomita. A prawda jest taka, że prawdziwy smak herbaty ocenić można dopiero po trzecim łyku. Pierwszy to ledwie wstęp i przygotowanie do picia. Łyk numer dwa to przygotowanie zmysłów na ucztę, a dopiero trzeci dać może pełnię wrażeń. Z każdym kolejnym haustem nagrań z „Wszystkich narkotyków świata” jest coraz lepiej. Te same listki – piosenki zaparzam po raz enty. Muzyczna herbata ma wciąż charakterystyczny, solidny, choć delikatny aromat. Dzieje się tak dlatego, że do parzenia nie użyto naczynia nasiąkniętego innym naparem. 

Stara skrzynka na dobre się rozleciała i ślad po niej nie pozostał. A gubiąc trop metafor, napiszę: dobrze stało się, że Artur Rojek osierocił Myslovitz. Reszta rodziny czuła się w roku 2012 zdezorientowana, zła, zdesperowana i zasmucona. Z perspektywy 11 lat od rozstania z zespołem Rojek nie pokazał niczego, co może zachwycić i przykuć uwagę słuchacza (to moja subiektywna ocena). Myslovitz zaś wręcz przeciwnie! Krążkiem „Wszystkie narkotyki świata” wraca na parnas muzyczny. Ten come back jest w pełni zasłużony. 

Mateusz Parzymięso zdał egzamin dojrzałości – nie jest kopią Artura i ani myśli nią być. I znakomicie, bowiem nie ma tej cierpiętniczej aureoli i pesymistycznej maski. Ma aurę dobrej energii. patrząc przez pryzmat migawek wychwyconych w sieci z ostatnich zimowo-wiosennych koncertów. Myslovitz prezentuje jeszcze lepszy warsztat instrumentalny i aranżacyjny niż wcześniej, że o tekstowym nie wspomnę, na nowo hipnotyzuje. Bardzo dobrze, że muzycy „zapomnieli dawno, jak to jest o migdałach śnić”, że strawestuję lekko tekst Wojtka Powagi-Grabowskiego. Czas wielkiej smuty po odejściu Artura Rojka przepracowali i zmartwychwstali mentalnie i kompozytorsko. Teraz tworzą autentyczny monolit wykonawczy, bez gwiazdorskich much w nosie i cierpiętniczej otoczki. Mateusz znakomicie wkomponował się w Myslovitz, tworząc z pozostałymi zuzykami wybornie zgrany zespół! Aż chce się wyśpiewać frazę Thoma Yorke’a: 

Jigsaw falling into place

So there is nothing to explain.

Żałuję, że nie mogłem zobaczyć w lutym ubiegłego roku w gdańskim „Starym Maneżu” ich niezwykłego show. Opinie moich znajomych były bardziej niż entuzjastyczne, w tym także ortodoksyjnych fanek, które 10–11 lat temu nie wyobrażały sobie Myslowitz bez Artura Rojka. Krążkiem „Wszystkie narkotyki świata” i tegorocznymi koncertami grupa udowadnia, że prawdziwie dobra muzyka nigdy nie odchodzi do lamusa. Od kiedy pamiętam krytycy mędzą, że „rock umiera”. Okazuje się jednak, że skorych do jego grania, ale i do słuchania bez względu na wiek, wciąż nie brak. Nowy frontman tchnął w zespół drugie życie, tak jak pod koniec lat 80. XX w. Steve Hogarth w Marillion po odejściu Fisha. Myslovitz odrodził się wzmocniony, doskonalszy i szlachetniejszy. Tak mawiam. Amen.

Polemizując z innymi recenzentami

Dominik Lubowicki, autor recenzji z portalu proanima.pl napisał, że w nagraniu „Inny” budzi w nim mieszane uczucia „prostota w połączeniu z pierwszoosobową perspektywą zazdrosnego chłopaka, która momentami nasuwa chęć pominięcia utworu, a szkoda, bo muzycznie utwór ma «letni» i przyjemny charakter”. Z mojego punktu widzenia i doświadczeń literacki zabieg bohatera – narratora jest w przypadku tej piosenki jak najbardziej uzasadniony. Podmiot liryczny jest wiarygodny i dobrze skrojony psychologicznie. Ile to razy młodzieńcy, chłopcy czy dojrzali faceci przygotowują tego typu przemowy dla dziewcząt, kobiet, dam, którym w darze chcą złożyć serce? Nadto piosenka „Inny” jest kameralna, wręcz intymna i daje możliwość do pokolorowania życia przez odbiorcę wielowątkową miłosną emocją. To szlagier na lato, który obowiązkowo będę prezentował w sieci Radia Wnet z singlową petardą Sabiny „Twist”!

To nie ja 

Ja jestem inny, Ty wiesz 

MYSLOVITZ WYSTĄPI 02 CZERWCA W BUTTON FACTORY W DUBLINIE

BILETY:TUTAJ

Autor: Tomasz Wybranowski

foto: Justyna Dziekanowska 
materiał prasowy Rock House Entertainment