reklama

Emigracja na wakacjach - felieton Piotra Słotwińskiego

Środa, 3 Lipiec 2024

Dzieci wesoło wybiegły ze szkoły i zaczął się okres urlopowo-wakacyjny. Wielu Rodaków czy to w kRAJu, czy na Zielonej Wyspie staje w tym momencie przed dylematem, nie tyle gdzie wyjechać, ile przede wszystkim – za co?

W Irlandii w ciągu ostatnich kilku lat mieliśmy ogromne zawirowania w branży hotelarskiej. Najpierw, wiadomo, COVID i wszystko zamknięte. Później wojna na Ukrainie i fala uchodźców umieszczona przez irlandzkie władze w hotelach, przez co ceny noclegów dla turystów, z racji ograniczonej podaży i chęci powetowania sobie strat z czasów covidowej smuty, wystrzeliły w górę. Okazje zwęszyli właściciele prywatnych nieruchomości, oferując turystom najem krótkoterminowy, ale tym samym zmalała podaż na zwykłym rynku najmu, a ceny mieszkań biły kolejne rekordy. 

Tak jest zawsze, kiedy politycy poprzez swoje decyzje wpływają na gospodarkę. Przekonaliśmy się o tym w Polsce, gdy przez rządowe pomysły dopłat do kredytów, mieszkania natychmiast zdrożały. Kiedy się okazało, że kolejny, już po-pisowski rząd tradycyjnie „piniendzy” nie ma i trzeba kupować za swoje, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wolnego rynku ceny zaczęły spadać. Gdyby tak rządy czy to w Polsce, czy w Irlandii przestały nabijać kieszenie bankom oraz odbierać innym w postaci podatków, a rozdawać drugim w postaci dopłat do czynszów czy domów socjalnych, idę o zakład, że rynek natychmiast dokonałby sporej korekty. 

W Irlandii podjęto głośną decyzję o wstrzymaniu finansowania pobytu i wyżywienia uchodźców z Ukrainy w hotelach i ceny „nagle” poszły ostro w dół. Cuda i dziwy, no kto by się spodziewał, prawda? Miejsca w hotelach już są, co prawda nadal jeszcze cenowo z reguły nieadekwatne do oferowanej jakości, ale są. Dla większości Rodaków to i tak bez znaczenia, bo urlop tradycyjnie spędzają albo w kRAJu, albo gdzieś, gdzie po prostu świeci słońce. Ewentualnie zostaną tam, gdzie mieszkają w Irlandii, bo finanse zaczynają również odgrywać coraz większą rolę.

Właśnie, finanse. Coraz częściej wielu z nas, mieszkających na tej jakże pięknej Wyspie, musi łapać się za kieszeń. Do niedawna było tak, że w Polsce praca ludzi uszlachetniała, a w Irlandii – wzbogacała, jednak złote lata celtyckiego tygrysa mamy już za sobą, teraz często staramy się jedynie związać koniec z końcem. Pół biedy, gdy na emigracyjny padół łez trafia kwiat polskiej młodzieży, świeżo po szkole, za to bez większych zobowiązań, bo kredytów na studia jeszcze się u nas nie zaciąga, jak to z kolei bywa w krajach mieniących się bardziej rozwiniętymi od nas. Jak wiadomo życie układa się parami, a gdy w wyniku takiego ułożenia pojawiają się dzieci, szybko okazuje się, że nadgodziny w fabryce kanapek czy innych sztucznych kwiatów nie pozwalają na utrzymanie poprzedniego poziomu życia. Wtedy w pierwszej kolejności tnie się najbardziej zbędne wydatki. Za czynsz zapłacić trzeba, za prąd też, ale za wakacyjny wyjazd – już niekoniecznie. W takich przypadkach istnym wybawieniem są dziadkowie w Polsce, a gdy jeszcze mieszkają na wsi, to już pełnia szczęścia. Lepsze to od wczasów all inclusive w Turcji czy innym Egipcie – dziadkowie nacieszą się wnukami, rodzice odpoczną od dzieci, a same dzieci będą takie wakacje wspominały do końca życia.

Nie każdy ma jednak tyle szczęścia lub takie możliwości, jednak jak wiadomo, gdy jest ochota, znajdzie się i sposób. Irlandia to naprawdę fascynujący turystycznie kraj, z drugiej strony Polska to taka Irlandia na sterydach, tylko nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę. W czasie covidowych restrykcji, gdy na Zielonej Wyspie mogliśmy poruszać się na odległość tylko kilku kilometrów od domu, razem z moją żoną odwiedziłem dziesiątki znajdujących się w pobliżu fascynujących miejsc, których pewnie bym nie zobaczył, gdybyśmy mieli pełną swobodę poruszania się. Na marginesie warto raz jeszcze przypomnieć, że w czasie COVIDU Polska była, w porównaniu z tym, co się działo w innych krajach, niemal oazą wolności. Oczywiście były w kRAJu kretyńskie pomysły, jak zakaz wejścia do lasu, ale tutaj z kolei na rogatkach miast stała policja, co widziałem na własne oczy, a żeby przemieszczać się do pracy, musiałem mieć przy sobie specjalny list od pracodawcy, że jestem „niezbędnym pracownikiem”. Niemniej jeszcze raz: gdyby nie te ograniczenia, pewnie nie odwiedzilibyśmy tylu świętych źródełek, kamieni mszalnych i innych na co dzień nieco ukrytych miejsc, za to o fascynującej historii. Może jest to też jakiś pomysł na spędzanie wolnego wakacyjnego czasu, zwłaszcza z dziećmi w odpowiednim wieku? Często zapominamy też, że dla latorośli najważniejsze jest to, żeby rodzice po prostu poświęcili im swój czas, swoją uwagę. Wspólne wędrówki, odkrywanie ciekawych miejsc czy wręcz biwak pod namiotem mogą być większą atrakcją niż wyszukane wczasy w zagranicznych kurortach.

Jednak każdemu według potrzeb i finansowych możliwości. Zagraniczne wyjazdy nie są złe, bo przynajmniej człowiek się przekona, że nie zawsze u sąsiada trawa jest bardziej zielona. Jak to mówią żołnierze rosyjscy, wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Oczywiście co innego żyć w danym kraju, a co innego tylko bawić na „wywczasach”, ale to przecież oczywista oczywistość. Najważniejsze, żeby nie mieć złych wspomnień, szczególnie związanych z tym, że ktoś chciał nas potraktować wyłącznie jak chodzący bankomat. A takich „byznesmenów” mamy i u siebie pełno – od Bałtyku po Tatry. W takich sytuacjach internet i aplikacje hotelowe czy taksówkowe to istne wybawienie. Sam już od lat nie rezerwuję noclegów inaczej, jak przez tę czy inną znaną aplikację. I nie obchodzą mnie argumenty, żeby to robić bezpośrednio u właściciela, bo jak przez apkę, to on musi płacić prowizję. Po pierwsze on nic nie musi, a już na pewno zgłaszać swoich pokoi do takich aplikacji. Po drugie w razie problemów mam wsparcie. Po trzecie pazerność co niektórych przekracza wszelkie granice, łącznie z żądaniem „opłaty klimatycznej”, ale tylko w gotówce i bez żadnych pokwitowań. Korzystanie z aplikacji znacznie utrudnia im taki proceder. Nie inaczej jest z aplikacjami taksówkowymi: skutecznie eliminują to dziadostwo, które z przewozu turystów spod lotniska czy innego dworca do centrum miasta uczyniło sobie złoty interes, zawyżając ceny nawet pięciokrotnie. I oczywiście jak przy opłacie klimatycznej: tylko za gotówkę.

Generalnie wszyscy wolą gotówkę, szczególnie gdy nie wydają na to paragonów. Czasami to już przechodzi ludzkie pojęcie: ot, byliśmy w trzy osoby w jednej z najlepszych, a przynajmniej najbardziej znanych krakowskich restauracji. Zjedliśmy, dochodzi do płacenia, naliczają nam za serwis 12 proc. i proszą, żeby zapłacić go w gotówce, gdy za cały rachunek płacę kartą. Nie czekają na napiwek, sami go sobie policzyli jako „serwis” dla – przypomnę – ledwie trzech osób. O takich mechanikach samochodowych to już nie wspomnę – wszyscy przyjmują tylko gotówkę – czy to w kRAJu czy w Irlandii. Tyle tylko, że ja wypłatę dostaję na konto i muszę biegać po bankomatach, bo jaśniepan jeden z drugim woli gotówkę. Żeby nie było: sam jestem za tym, żeby gotówkę zostawić i nie polegać tylko na bankach, które mogą z różnych powodów zablokować nam dostęp do własnych pieniędzy. Jednak niech to będzie wybór, a nie przymus powodowany tym, że dany delikwent w większej części działa w szarej strefie, z czym się zresztą wcale nie kryje. Jeżeli chcemy, żeby gotówka została, to jej użycie powinno być premiowane, czyli np. za towar czy usługę płacimy cenę X, ale przy płatności gotówką niech kupujący dostaje rabat, np. 5 proc. Tak byłoby chyba fair, prawda? Tymczasem zdarzają się cwaniacy, którzy działają odwrotnie: za płatność kartą próbują, zupełnie nielegalnie, doliczać kilka procent, bo „oni płacą za obsługę terminala”. Nie tędy droga, panie i dranie.

Udanych wakacji Państwu życzę, gdziekolwiek będziecie je spędzać. Ważniejszego od tego, gdzie, jest to, z kim. Z odpowiednimi osobami nawet nocleg na dworcu w Kutnie będzie milej wspominany niż wszelkie wygody w dubajskim Burdż al-Arab. Czego Państwu i sobie życzę.

Piotr Słotwiński