reklama

W Subiektywie Czerwińskiego, czyli opowieści dziwnej treści: Gen X Train, czyli powrót do przeszłości

Piątek, 30 Sierpień 2024

Dzień dobry Państwu albo dobry wieczór. Zacznę z grubej rury, czyli od fenomenu, który przeszedł moje wszelkie wyobrażenia o świecie: oto na Tik-Toku, platformie powszechnie znanej z tego, że jest głównie domeną gówniarzy, nagle zaczęli rządzić ludzie tak starej daty, że pamiętają jeszcze właściwe znaczenie słowa „domena”.

Tak zwana generacja X, czyli roczniki między 1965 a 1980, dotąd gnieżdżąca się głównie na Facebooku, nagle przypuściła szturm na Tik-Tok, uruchamiając ruch pod nazwą „Gen X Train”, czyli w zasadzie coś na kształt międzynarodowego klubu wzajemnej adoracji. Chodzi w nim o to, żeby poczuć się znowu jak w szkole, powymieniać zdjęciami starych rowerów, telefonów z tarczami i kaset magnetofonowych, a także oczywiście „lajkować się” bez opamiętania, tak aby każdy miał pełno znajomych rówieśników z całego świata. 

Szczerze mówiąc, podoba mi się ten trend, bo po raz pierwszy od czasów studenckich mam jakiś większy kontakt z rówieśnikami. W ciągu kilku dni liczba tak zwanych obserwujących zwiększyła mi się z 1, czyli mojego własnego spadkobiercy, do ponad tysiąca, i to wszystko same czterdziechy i pięćdziesiątki z każdego zakątka na świecie, gadające na privie o tym, ile razy było się na koncercie Nirvany, a ile na Rage Against the Machine i czy Guns N’Roses to aby na pewno nie był kicz zmałpowany z Led Zeppelin. Bo tak twierdził Gary Moore. W dodatku większość z nich twierdzi to samo – że znaleźli się na tej platformie, żeby szpiegować własne dzieciaki, tylko później zaszła zmiana i trafili na Gen X Train. A tenże zasuwa jak Shinkansen. Do pisania niniejszych słów zasiadłem zaledwie pół godziny temu, a od tej pory mam już ośmioro nowych znajomych. Jedna dziewczyna z Hamburga pyta się, czy byłem w NRD, bo ona nie była i jest ciekawa. Piszę „dziewczyna”, ponieważ jej zdjęcie profilowe i jedyny film, jaki opublikowała, przedstawia ją samą w wieku lat 17, w roku 1989, czyli kiedy ja miałem lat dokładnie tyle samo. Niestety nie byłem w NRD, szukamy więc takich, którzy byli, bo też jestem ciekawy. Pisze, że wybiera się do Krakowa. Ja jej na to, co zwykle. Że Kraków jest przereklamowany i że jak chce zobaczyć wybryk natury, powinna udać się do Warszawy, czyli w moje rodzinne strony. I tak dalej. 

Pociąg Gen X zmierza w bardzo oryginalnym kierunku, ale skoro już jesteśmy w temacie podróżowania, niektóre destynacje zrobiły się ostatnio nieciekawe i bynajmniej nie mam tu na myśli skrajnie wschodniej flanki Europy. I ten trend akurat mi się nie podoba. W miejscach w rodzaju Teneryfy albo Majorki zamiast dziękować Stwórcy Wszechświata za bodaj jedyne regularne źródło dochodu w postaci turystyki, tubylcy zaczęli mieć poważny problem z turystami i ewidentnie ich tępią, wyganiając z plaż i barów, wypisując na ścianach hoteli, żeby poszli sobie w jasną cholerę, a także polewając ich wodą z pistoletów wodnych, co jest akurat niegłupie, bo tam strasznie gorąco i taka ochłoda nikomu nie zaszkodzi. Niektórzy usiłują powoływać się w tej histerii na jakieś racjonalne argumenty w rodzaju zbyt wysokich cen nieruchomości, ale większość zwyczajnie gardłuje, że ma turystów dość, bo jest ich za dużo, bo imprezują, bo śmiecą, bo wszędzie strzelają selfiki, i tak dalej w ten deseń. Nikt jednakowoż chyba nie zdaje sobie sprawy, co się stanie, jeżeli taka na przykład Teneryfa opustoszeje i zostaną w niej sami miejscowi oraz nielegalsi z Sahary Zachodniej, którzy nota bene też utrzymują się ze sprzedaży świecidełek dla turystów. Na tej wyspie istnieje miasto o nazwie Playa de las Americas, które właściwie wybudowano w celach turystycznych: składa się z barów, dyskotek i hoteli. Gdyby zniknęli z niego turyści, będzie drugim Pripyatem, a wszyscy miejscowi z okolicznych wsi, którzy pracują w tych barach, hotelach i dyskotekach, będą musieli pakować walizki i lecieć na Wyspy Brytyjskie w poszukiwaniu pracy. 

Nie bardzo też rozumiem, co tak wkurza tych ludzi w zachowaniu owych turystów. Czy sami nigdy nie byli na urlopie? Człowiek haruje jak wół przez cały rok, już nie mówiąc, że wiecznie przesiąkając deszczem, składa pieniądze, żeby chociaż przez te dwa tygodnie mieć coś z życia, zresetować się, poczuć się jak bogacz, nakupować sobie kilogramy pamiątek, czapeczek z głupimi napisami, magnesów lodówkowych przedstawiających morze i palmy, siedzi przeto na werandzie restauracji i sączy jedno piwo w cenie czterech, a tu nagle wychodzi mu stu chłopa z flagami i transparentami, drze mordę, żeby uciekał do domu i polewa go wodą. Co, jak mówiłem, nie jest takie znowu najgorsze ze względu na upały. Może od tego upału biedakom poprzewracało się w głowach...

Nam na szczęście taki problem nie grozi. Jest piękne, irlandzkie lato. Od dłuższego czasu pada i wieje, a moja całoroczna kurtka sztormowa zaczęła się już przecierać na rękawach, toteż chyba będę musiał rozejrzeć się za nową. I buty muszę kupić, koniecznie skórzane, bo te z płótna przemakają po 15 minutach. Jest bosko. Niestety piękne irlandzkie lato trochę zaburzyło sielankę tradycyjnych koncertów masowych w dublińskim Marlay Parku. Taki na przykład występ Green Daya odbywał się w atmosferze tak turbosatanistycznej, że właściwie to nie zdziwiłbym się, gdyby go po prostu odwołano. Ja osobiście zapłaciłbym za to, żeby nie wychodzić z domu w taką pogodę, gdyby kazano mi dokonać wyboru. Na szczęście grali tak głośno, że słyszałem ich przez okno, ponieważ mieszkam w okolicy. Na tej samej zasadzie kilka dni później z przyjemnością wysłuchałem koncertu grupy Kings of Leon, choć pogoda tego akurat dnia była w miarę do zniesienia. Nic jednakowoż nie przebije słynnego występu Taylor Swift na stadionie Avivy. Był tak głośny, że wywołał ruchy sejsmiczne w Wexford, czyli 100 kilometrów dalej. Doniosło o tym nawet RTE, dowcipkując przy tym, że powyższe zjawisko zostało nazwane „Swiftquakes”. 

Z innych ciekawostek – dublińska rada miasta zamierza zakazać hodowania ras psów uznanych za niebezpieczne. Plan ma wejść w życie od 1 października. Ciekaw jestem, jak to będzie wyglądało w praktyce – czy wysiedlą właścicieli, czy zabiorą im te psy, czy jak. Ja osobiście nie przepadam za agresywną zwierzyną i nie miałbym nic przeciwko temu, gdyby z miasta zniknęły takie czworonożne zabijaki, ale coś mi się wydaje, że to będzie kolejny niewypał, po słynnym systemie zwracania butelek, który już u większości społeczeństwa wywołuje odruchy zwrotne. Przekonałem się o tym osobiście, bo przełamawszy barierę zniechęcenia zebrałem niedawno kolekcję kilkudziesięciu butelek, które ledwo zmieściły się w przepastnej torbie z Ikei, po czym zaniosłem je do maszyny łykającej i ku mojemu zdziwieniu maszyna nie łyknęła ponad połowy z nich. Żeby było zabawniej, inna podobna maszyna, w sklepie oddalonym o zaledwie kilkaset metrów, łyknęła wszystkie odrzucone. Ale więcej się na takie eksperymenty nie skuszę. Nie mam ochoty robić w domu butelkowego śmietnika, po to tylko, żeby wydano mi kupon o wartości kilku euro. Trzeba po prostu pogodzić się z faktem, że mineralka na Wyspie Skarbów podrożała. I tyle. 

Tymczasem francuska minister sportu, przepraszam, ekhm, ministra, niejaka Amelie Oudea-Castera, wedle obietnic wykąpała się w Sekwanie, by udowodnić, że woda w rzece jest czysta i że w ramach igrzysk olimpijskich mogą odbywać się w niej zawody wioślarskie. „Dotrzymaliśmy słowa”, powiedziała, ekhm, ministra. Media nie doniosły jak dotąd o jej aktualnym stanie zdrowia. Podobną obietnicę złożył też onegdaj prezydent Macron, ale potem obwieścił, że owszem, zrobi to, ale nie powie, gdzie i kiedy, ponieważ, cytując, „istnieje ryzyko, że wy też tam będziecie”. 

Wszystko to działo się jakiś miesiąc po tym, jak wojowniczy lud francuski zapowiedział publicznie, że wszyscy będą srali do Sekwany, tym samym udowadniając światu, że wcale nie jest taka czysta, jak by to chciały widzieć lokalne władze. Ech, ci Francuzi. Zawsze znajdą sobie powód do protestowania. A jeżeli go nie ma, sami go stworzą. No, ale to już jest tradycyjnie temat na zupełnie inną gawędę. 

Cordialmente

Piotr Czerwiński