W subiektywie Czerwińskiego, czyli opowieści dziwnej treści: jest moc, czyli pomidor
„Addio, pomidory” – śpiewał onegdaj Wiesław Michnikowski, żegnając się z rzeczonymi pomidorami na czas jesienno-zimowy i ubolewając, że czekają go długie miesiące niejedzonej sałatki. Było to za poprzedniego lodowca, kiedy jeszcze nie importowało się takich rzeczy z ciepłych krajów, gdy w Europie było zimno, a już na pewno nie w demoludowej części Europy.
Nie wiem, jak sprawa wyglądała na Wyspie Skarbów, ale z całą pewnością tej zimy było u nas bardzo pomidorowo. Ludzie w tym kraju mają to do siebie, że z byle czego potrafią zrobić atrakcję i mieć przy tym masę zabawy, toteż wymyślili nowy trend, który pierwotnie nazwano „Cherry Tomato Bridge”, na cześć koktajlowej odmiany pomidora oraz mostu w dublińskiej Drumcondrze, gdzie trend ów się rozpoczął.
Na murku dzielącym tenże most od kolejowej przepaści ktoś ułożył dywizjon przepołowionych pomidorów, po czym obwieścił w mediach społecznościowych, że jest to najnowsza atrakcja turystyczna stolicy. Wiadomość o tym znalazła się nawet na Google Maps, a na Drumcondrę zaczęły ściągać tłumy, by robić sobie przy pomidorach fotki samobijki oraz wyczyniać inne, coraz fikuśniejsze rzeczy; była nawet pielgrzymka dziewczyn, z wyglądu trzeźwych i zupełnie normalnych, która gremialnie pomodliła się do pomidorów i relację z tego obrzędu wrzuciła do sieci. Obok pomidorów postawiono też butelkę z sokiem pomidorowym, a obserwatorzy zgodnie przyznali, że jest to woda święcona nowego kultu.
W oka mgnieniu sprawa rozpomidorzyła się na dobre, a nawet zapizzowała, ale o tym później. Za kilka dni upomidorzono most św. Patryka w Cork, a wkrótce potem zaobserwowano to samo w Londynie. Irlandzcy patrioci z tęsknoty porozkładali też pomidory na balustradzie Brooklyn Bridge. Nie brooklyński most, ale pomidor na moście, to jest dopiero coś, można by rzec, parafrazując Stachurę.
Przy okazji chciałbym zauważyć, że w niniejszym tekście niezdrowo często pojawia się słowo „pomidor” oraz jego pochodne w różnych liczbach i formach. Umówmy się jednak, że nie jest to dowód nieporadności językowej, ale genialnie dobrany środek literackiej wypowiedzi.
Wróćmy jednak do wątku. Tomatny szał zapanował na TikToku, a potem przeniósł się do mediów dla dorosłych. W prasie pojawiły się socjologiczne rozprawki, również nadużywające słowa „pomidor” oraz „fenomen”. Analizowano go przez pryzmat irlandzkiej miłości do zakrzywionego humoru, a także podobnych inicjatyw z przeszłości, w tym choćby facebookowego „plankingu”, czyli mody na fotografowanie się w pozycji leżącej na możliwie jak najniebezpieczniejszych powierzchniach. Pismo nosem wyczuli specjaliści od marketingu i tak oto w supermarketach pojawiły się pomidorowe promocje w stylu „Cherry Tomato Bridge Official Souvenir Shop”, pod czym kryła się zwyczajnie sprzedaż pomidorów, ewentualnie co ambitniejsze akcje typu „Cherry Tomato Bridge Merch”, w ramach których oferowano miski w kształcie przepołowionego pomidora, świeczki w kształcie pomidora, kubki w kształcie pomidora, a nawet same pomidory w kształcie pomidora. Pizzeria z Carlow ma miejscowym moście ułożyła talerze z pizzą. Pizza była z sosem pomidorowym oczywiście.
Fenomenalne wydaje mi się również to, że nikt tych pomidorów nie jadł, a także nie kradł, co przy tak licznej reprezentacji subkultury „daj pani daj” w tych stronach jest nieprawdopodobne. No, ale cóż, oni w zasadzie już dawno przestawili się na zawodowstwo i byle pomidor na moście chyba ich nie urządza. Oprócz tego to dosyć kosztowne hobby – za paczkę pomidorów trzeba zapłacić kilka euro, a co dopiero za ilości tak hurtowe. Podejrzewam, że przez tych kilka tygodni wartość mostu w Drumcondrze z powodu ułożonych na nim pomidorów wzrosła o jakieś parę tysięcy. No właśnie, kilka tygodni. Przyszedł bowiem taki dzień, a właściwie noc, kiedy na moście zjawili się tak zwani hoodiesi, czyli klony z wygolonymi potylicami vel kwiat irlandzkiej młodzieży oraz przyszłość narodu, którzy uprzątnęli pomidorową dekorację, zrzucając ją na tory znajdujące się poniżej. Następnie po pomidorach przejechał pociąg. I po ptakach. Znaczy po pomidorach. Został po nich już tylko ketchup. Trend usuwania pomidorów stał się tak powszechny, jak wcześniej ich układania, aż wreszcie zniknęły, a w mediach zaczęto umieszczać nagłówki „RIP Cherry Tomato Bridge”. Na mapach Google pojawiło się obwieszczenie: „Cherry Tomato Bridge, Historical landmark in Dublin. Permanently closed”.
I komu to przeszkadzało, ja się pytam, przywołując legendarną kwestię z PRL-u. Przypomina mi się też z tamtych czasów dziś już odrobinę zapomniana gra słowna, w której na dowolne pytanie należało automatycznie odpowiadać „pomidor”. Przegrywał ten, kto wymiękł i odpowiedział coś niepomidorowego. Tak sobie poprawiano humor w okresie zimowym, kiedy, jak już wspomniał Wiesław Michnikowski, lud tęsknił za pomidorami, a nie było ich chwilowo w sprzedaży. Swoją drogą aż dziwne, że nie zajęto się w ten sposób bananami, były jeszcze trudniej dostępne. Aczkolwiek z czasów licealnych, które spędziłem w Rzeczpospolitej Ludowej, pamiętam napisy na ścianach, które głosiły: „K...., gdzie banany?!”. Było to pytanie od ludu.
Lud jest fajny, potrafi urozmaicić sobie żywot, kiedy odechciewa mu się już żywota. Śmiech potrzebny jest jak klin i dlatego uważam, że Cherry Tomato Bridge było świetnym uderzeniem w dzwony naszej purenonsensowej rzeczywistości. Było też przypomnieniem, że kiedy dostaje się szansę, można połączyć świat mediów społecznościowych z rzeczywistością i że umiemy się bawić, bo nic tak nie dołuje, jak powaga. Już nie wspominając, że porażająca jest moc społeczna takich inicjatyw i daj Panie, żeby używano jej tylko do celów humorystycznych. Bo nie zawsze tak być musi; ja sam w książce „Pigułka wolności” opisałem fikcyjną historię człowieka, który na wieść o zakazie pierdzenia, proponowanym przez rząd Malawi, założył na Facebooku stronę o nazwie „Fart For Malawi”, która zachęcała do puszczania bąków w geście solidarności z nieszczęśliwymi mieszkańcami tego kraju. Niestety wygłup przerodził się w globalny ruch skierowany przeciwko establishmentowi, zaś ruchem tym zainteresowała się potężna korporacja usiłująca sprzedać mu lek, który wycofano z powodu efektów ubocznych, w roli rekreacyjnego narkotyku. Wszystkim tym zainteresowały się w końcu służby wywiadowcze, a potem świat wielkiej polityki, i tak z jednego pierdu zrobił się wielki globalny wypierd, a przecież narodził się za biurkiem sfrustrowanego dwudziestoparolatka, któremu nudziło się wieczorami. Może ci od pomidorów to też jakaś totalitarna inicjatywa rolnicza, kto wie.
Tak czy siak, jest moc. Jest moc. Zastanawiam się, co jeszcze moglibyśmy układać na mostach. Na tym w Drumcondrze ktoś ostatnio położył kapustę. Może to będzie początek nowego trendu? Ludzie, zróbmy coś, ruszmy się, bo jeśli nie, naprawdę na tych murkach zostaną już tylko puste flaszki i ptasia kupa!
No, ale to już jest temat na zupełnie inną gawędę.
Cordialmente
Piotr Czerwiński