Subiektyw Piotra Czerwińskiego - Klimakterium klimatu, czyli żegnaj, TV Licence
Zacznę od formalności. W moim felietonie sprzed miesiąca czeskie słowo „dělám”, czyli „robię”, zmieniło się na „dilam”, co ma niewiele wspólnego z czeskim ani słowackim, ani tym bardziej z cytowaną piosenką o krowie, która robi bu-bu-bu... Ale domyślam się, że to mógł być chochlik drukarski lub wypadek przy pracy. Wspominam o tym tylko z powodów immunologicznych, na wypadek gdyby jakiś czytelnik odkrył błąd i przypisał go mojemu beztalenciu. Oprócz tego znowu leje i temperatura spadła do sześciu stopni, a w domu zimno, bo ściany gipsowe.
Zamierzałem wspomnieć cokolwiek o słynnych polskich wyborach, które odbyły się dwa dni przed powstaniem niniejszego materiału, ale nie wspomnę nic więcej o słynnych polskich wyborach, które odbyły się dwa dni przed powstaniem niniejszego materiału, ponieważ mam odruchy wymiotne, kiedy o nich słyszę, a dopiero co jadłem śniadanie. Wybory wyskoczyły mi nawet z lodówki, kiedy wyjmowałem z niej mleko do płatków. Polska polityka jest jak gaz bojowy, można się nią zadusić na śmierć.
W ramach odświeżania powietrza, tak przy okazji, sprzedałem niedawno telewizor, odkrywszy z przerażeniem, że od dłuższego czasu występuje w roli rekwizytu dekoracyjnego, za który z właściwym sobie frajerstwem płacę co miesiąc zupełnie spore pieniądze. A że akurat zbliżał się moment odnowienia TV Licence, postanowiłem pójść z duchem czasu i skasować cały ten interes. Przy okazji wpadło trochę grosza, bo kupił go ode mnie jeden nieszczęsny rozwodnik, któremu żona zabrała telewizor w ramach małżeńskich porachunków.
Biedny facet, nie dość, że już i tak cierpi, to jeszcze teraz będzie musiał zadręczać się wojnami, kryzysami, przemówieniami kacyków, upadkiem cywilizacji, klimakterium klimatu, a także widokiem Kim Kardashian. I jeszcze będzie płacił abonament za to wszystko.
Natomiast czynsz ma znowu pójść w górę. Jak słowo daję, jeżeli ci ludzie się nie opamiętają, to już niedługo będą mogli przerobić te swoje apartamenty na prywatne salony do ping ponga z kiblem i garderobą, bo całe miasto wyniesie się z miasta. Zostaną w nim tylko Ukraińcy, którzy, jak donosi „Irish Examiner”, przybywają w te strony w liczbie do dwustu dziennie. Problem tylko taki, że oni z reguły nie płacą czynszów, ponieważ zatrzymują się w hotelach. Ponownie cytując „Irish Examiner”, niedawno władze zakazały im opuszczania wyspy nie częściej niż na siedem dni w ciągu półrocza i muszą temu towarzyszyć wyjątkowe okoliczności. Okazało się, że regularnie kursują na Ukrainę, jak przypuszczam raczej nie po to, by wojować tam z Rosjanami.
Ot, taka ciekawostka. Wiem, że nie mam już telewizora, ale w ramach skrzywienia zawodowego czasami funduję sobie przegląd prasy. Będę chyba musiał ukrócić tej proceder – podobnie jak oglądanie telewizji, jest za bardzo frustrujący. Jak dotąd jedyna optymistyczna wiadomość dotyczyła premiery „Hackney Diamonds”, nowego albumu The Rolling Stones. Dziadki znowu zaszalały, fundując sobie kolejną płytę na osiemdziesiąte urodziny. I to całkiem niezłą. Czołowy singiel z tej płyty, zatytułowany „Angry”, jest tak mocny, że z pewnością zaklepał sobie miejsce na wszystkich kolejnych kompilacjach „the best of” tej grupy. Ich fani składają się już z trzech pokoleń, a ponieważ towarzysz Jagger i towarzysz Richards są jak wiadomo nieśmiertelni, będzie tych pokoleń jeszcze więcej. Kapela ma taką moc, że w Argentynie powstała nawet subkultura o nazwie „Rollingas”. Ostro dają muchachos.
Ogólnie rzecz biorąc, nie dziwi mnie, że „Hackney Diamonds” odbija się takim echem. Z punktu widzenia tego, co się teraz dzieje w muzyce popularnej, jest to książkowy przypadek diamentów w gównie.
Bywają wyjątki, nawet na polskim podwórku. Choćby taki Wojtek Szumański, który przywrócił mi wiarę w młode pokolenie, pokazując, że jeszcze nie wszystko stracone. Jest praktycznie nowym Grechutą i jeśli mu się uda, przez co rozumiem, że się nie stoczy, nie zrezygnuje, a „branża” kolesi go nie zadepcze, w przyszłości jego i Grechutę będzie się wymieniać jednym tchem jako kultowych artystów tego samego formatu. O ile w przyszłości ktoś jeszcze będzie czytał i pisał albo słuchał muzyki, bo wiele wskazuje na to, że będzie się wtedy słuchało odkurzaczy.
Co do muzyki, to faktycznie starocie wracają do łask ogromną falą. Dzieciaki zaczęły sięgać po rzeczy tak niszowe i archaicznie jak MC5 albo Black Sabbath, które nawet dla mnie zawsze były archeologią. Nie pojmuję tylko fenomenalnego renesansu Nirvany. Owszem, to oni uruchomili grunge i otworzyli okno na świat całej scenie z Seattle, ale z punktu widzenia tej sceny byli tylko kroplą w morzu, tymczasem oprócz Nirvany żadna inna kapela z tego nurtu współczesnych małolatów już nie obchodzi. Mam tu na myśli rzecz jasna snobo-małolatów, których niestety jest najwięcej, jak to zwykle.
Natomiast zespół Creedence Clearwater Revival, skądinąd świetny, przez współczesną młodzież został brutalnie zaszufladkowany jako ścieżka dźwiękowa do wojny w Wietnamie, do tego stopnia, że ich piosenka „Fortunate Son” brzmi niezręcznie, kiedy pojawia się w towarzystwie materiału wideo nieprzedstawiającego szarżujących helikopterów Bell UH-1 aka Huey. Widziałem nawet film na TikToku, gdzie jakaś (zupełnie nienajgorsza) czterdziecha tańczy do tego kawałka na tle swojego samochodu, co jeden z widzów skomentował: „bruh, wtf, this is not a Nam clip!”. Przypomniał mi się smutny wątek pewnego znajomego matoła, który studiował ekonomię i myślał, że muzyka bluesowa została wymyślona specjalnie do filmu „The Blues Brothers”. Już nie wspominając, że więcej tam jest soulu niż bluesa, ale mniejsza o to.
Wracając zaś do mnie, to na mojej szafce telewizyjnej stoi teraz kwiatek. Czy tam inna roślinka, bo ja się nie znam na botanice. Taki patol z liśćmi. Nic nie mówi. Wygiął się w stronę okna, gdzie czasami można zobaczyć słońce. Ja zaś przyzwyczajam się do życia w nowym, lepszym świecie. Jako człowiek, który wychował się przed telewizorem, dożywszy pięćdziesięciu jeden wiosen, uważam ten stan za magicznie rozpieprzający: oto znalazłem się w przyszłości. W przyszłości panuje nieznośna cisza. Jeżeli jej nie zniosę, trzeba będzie kupić nowy telewizor. No, ale to już jest tradycyjnie temat na zupełnie inną gawędę.
Cordialmente
Piotr Czerwiński